poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział dwunasty

Szłyśmy długim, żółtym korytarzem. Moja zimna dłoń trzymała ciepłą i chudą dłoń Rose - dawno nie trzymałyśmy się za ręce, ale było to jak lekarstwo koiło moje nerwy. Ciszę, która przenikała to pomieszczenie przerwała Rose:
- Denerwujesz się?
- Dlaczego? - odpowiedziałam pytaniem.
- Pocą ci się ręce. - uznała ze śmiechem.
Zrobiłam się czerwona jak buraczek, ten maluch znał mnie na wylot.
- No co? - zapytała z uśmiechem.
- Nic, nic.
Szłyśmy tak jeszcze przez pięć minut, kiedy ukazały się przed nami wielkie ciemno-brązowe wrota. Stanęłyśmy na przeciwko nich i Rose przyłożyła swoją dłoń do chropowatej powierzchni drewna. Drzwi zaświeciły się jasną poświatą i od razu otworzyły.
- Zapraszam. - powiedziała wskazując na wejście
Kiwnęłam głową i posłusznie przeszłam przez próg. W środku byli wszyscy strażnicy - oczywiście ćwiczyli - ale gdy tylko mnie zobaczyli zaraz przestali. Cały tłum chłopców w moim wieku (tak naprawdę o wiele starszych) otoczyło mnie dookoła. Niektórzy gratulowali (nie mam pojęcia czego) inni poklepywali po plecach, ale ogólnie była wielka wrzawa i chaos. Jedynie szóstka strażników stała na podwyższeniu i czekała uśmiechając się do mnie. Chłopcy rozstąpili się tworząc przejście. Poszłam w stronę "sceny" i przytuliłam każdego ochotnika podróży (nawet Mackenzie) przy ostatnim osobniku stałam dłuższą chwilę, a potem pocałowałam w policzek. Po chwili obok nas pojawił się Magnus i z wielkim uśmiechem (ukazując białe zęby) wygłosił mowę z gratulacjami.
- Z wielką radością, po kilku trudnych dla wszystkich tygodniach wreszcie mogę to powiedzieć. Ciesze się, że widzę was tu całych i zdrowych w szczególności Rose i jej siostrę. Niestety jeden z was zginął, by ratować kogoś innego, co było przykładem prawdziwej odwagi i godności strażników. Powinniśmy być dumni z poległego w walce z zombie Bronx'a, dlatego utrzyjmy jego życie minutą ciszy.
Przez minutę ciszy przypomniałam sobie jego śmierć, jak zombie wgryzły się w jego ciało, jak sączył jego krew. Te potwory zabiły go zamiast mnie, a moja moc nawet nie pomogła. Poczułam kłucie w piersi i wzbierające się w oczach gorzkie łzy. Nie mogłam rozpłakać się przy wszystkich, ale narastający ból był strasznie męczący - dlaczego? Z moich przemyśleń wyrwał mnie głos Magnus'a.
- Dziękuje wam. Teraz przedstawię oficjalnie nową młodą strażniczkę Rose, zapraszam. - kiwnął w jej stronę głową.
- Dzięki - zaczęła z uśmiechem - Jestem Rose, ale to chyba każdy wie, (przerwały jej głośne śmiechy) bardzo się cieszę, że jestem młodą strażniczka, chociaż jestem lepsza od was - dodała przechwalając się z uśmiechem.
Po całym pomieszczeniu rozległy się głośne śmiechy i wiwaty, każdy ( nawet ja) ściskał brzuch ze śmiechu. Moja siostra potrafiła rozbawić każdego, nawet w takiej sytuacji jakiej była (bez rodziców). Cieszyłam się z tego, że nie snuje się po kątach, nie płacze tylko cieszy się życiem.
- Dzięki, dzięki - zaczęła z radością machając rękoma, by uciszyć wiwaty - ale to nie mnie należą się brawa tylko mojej siostrze - dodała, a zaraz po tym wszyscy z radością przytaknęli.
Rose podeszła do mnie i złapała za rękę prowadząc na środek, a mnie zaczęło strasznie ściskać w żołądku. Patrzyłam na wszystkich zebranych, którzy śledzili każdy mój ruch. Czemu mi się tak przyglądali? Czy miałam noś na twarzy? Trema zżerała mnie strasznie, wszystko podchodziło mi do gardła, nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam jak słup soli gapiąc się w przestrzeń, gdy nagle przy mnie stanęła Liv i z wielkim uśmiechem, powiedziała:
- Nasz jeszcze nie doszły strażnik, który stoi tutaj koło mnie chciał powiedzieć, że bardzo się cieszy, że jest tu z wami  i z chęcią nauczy się od was sztuki walki i różnych magicznych sztuczek.
- Dzięki - szepnęłam.
- Nie ma za co - odpowiedziała cicho z uśmiechem - A teraz możecie wrócić do ćwiczeń - dodała głośno.
Wszyscy rozeszli się po sali do swoich rożnych ćwiczeń, Magnus wyszedł, a strażnicy którzy przeżyli ze mną przygodę zaczęli rozmawiać z Rose śmiejąc się przy tym głośno. Słychać było urywki ich rozmowy i zakładów mojej siostrzyczki, która mówiła do Derek'a, że wytrzyma dłużej biegając niż on.
- Wytrzymam dłużej - mówiła bardzo głośno Rose - Chodź to się przekonasz - dodała.
Derek, Lucas, Mackenzie i Sean poszli za moją siostrą w stronę bieżni. Widać było, że bardzo ją lubią co mnie strasznie cieszyło.
- Cieszę się, że żyjesz - powiedziała Liv przytulając mnie mocno.
Odwzajemniłam się tym samym i zapytałam:
- Wiedziałaś, że przeżyje, prawda?
- Oczywiście, ale Jamie był strasznie zmartwiony. Gdy cię zostawił i znalazł nas od razu kazał nam  cię szukać, nie mamy pojęcia dlaczego pozwolił byś odeszła, ale udało nami się odnaleźć ciebie po pięciu dniach.
- Byłam u królowej Xenofili pięć dni?
- Tak, próbowałam moją mocą odnaleźć ciebie, ale jej zamek jest jak twierdza. Magia poza nim nie działa.
- To jak wam się to udało?
- Siłą i walką - powiedział Jamie, który wcześniej rozmawiał z jakimś strażnikiem, a teraz podsłuchał rozmowę - wdarliśmy się do środka zabijając kombinezony -dodał.
- Kombinezony? - zapytałam ze zdziwieniem.
- Wojsko Xenofili noszą fioletowe kombinezony - wyjaśnił.
- Aha - wyrwałam przytakując. Moje wymyślone nazwy pomocników królowej to prawdziwe imiona. Kto by się tego spodziewał.
- Głodna? - zapytała Liv.
- Trochę - przytaknęłam i poczułam ssanie w żołądku.
- Chodźmy do stołówki,a potem zaprowadzę cię na ćwiczenia psychiczne jak ja to mówię - powiedziała ze śmiechem
- Dobry pomysł - powiedziała Jamie i pocałował mnie w policzek odchodząc.
Stałam lekko zdziwiona z czerwonymi policzkami, ale potem uświadomiłam sobie, że pomiędzy nami jest o wiele lepiej.
- Jakie ćwiczenia psychiczne? - zapytałam kierując się w stronę drzwi.
- Mmm takie sprawdzające umysł strażnika. No wiesz ... czy umiałabyś zabić wroga i takie tam.
Wyszłyśmy przez drzwi i szłyśmy żółtym korytarzem.
- Ty też to przechodziłaś?
- Tak, ale spokojnie nic się nie martw nie trzeba od razu zabijać.
- A Rose?
- Wiesz ... nie mówiliśmy ci, ale Rose ma bardzo dojrzały umysł i potrafi zabić wroga i to nie tylko szybko, ale także z wielką łatwością - powiedziała to trochę smutno.
- Moja siostra? - nie mogłam uwierzyć.
- Tak. Jak na mała dziewczynkę daje sobie radę, podobnie jak Jamie.
- Naprawdę? - nadal nie mogłam uwierzyć.
- Jeśli chcesz mogę poczytać w jej myślach - zaproponowała.
- Myślałam, że ciągle możesz to robić, jeśli tylko na kogoś spojrzysz.
- Oczywiście, że nie. Muszę skupić się tylko na tej osobie, której chcę zobaczyć myśli, a to trwa długo. Czasami jak ktoś mi przerwie to nie potrafię się skupić przez kilka dni.
- Nie myślałam, że jest to aż tak trudne - przyznałam.
- Nie jest aż tak źle - odparła z uśmiechem - Jeju, ale jestem głodna.
- Jesteś wegetarianką od urodzenia?
- Nie. Moja mama była wegetarianka i gdy miałam 5 lat powiedziałam, że razem z nią nie będę jeść zwierząt i tak do dziś.
- Z jakiegoś konkretnego powodu przestałaś jeść zwierzęta?
- Z powodu mamy, zawsze patrzyła jak tata przygotowuje nam jakieś mięso więc pomyślałam, że będę ja wspierać. A twój powód?
- Zabili przy mnie zwierzę, a potem podali do jedzenia - powiedziałam ze smutkiem.
- Auć. Musiało być strasznie, ale cieszę się że jesteś po lepszej stronie - powiedziała z uśmiechem.
- Ja też - przytaknęłam.
Nasza rozmowa tak mnie wciągnęła, że nie zauważyłam drzwi do stołówki.
- Ty czy ja? - zapytała.
- Wierzę w ciebie - dodałam z wielkim uśmiechem klepiąc ją po ramieniu.
- Dowcipniś z ciebie, ale okey niech ci będzie - odpowiedziała podchodząc do drewnianych drzwi.
W niecałą minutę musnęła drzwi opuszkami palców i od razu się otworzyły.
- Nieźle - uznałam.
- Tylko? No wiesz co?
- Wierz, że cię lubię - zaczęłam ze śmiechem by się bronić.
- Choć już, głodna jestem.
Weszłyśmy do środka stołówki w której nie było żywego ducha i skierowałyśmy się w ciągle pełny stół z jedzeniem. Idą w jego kierunku rozglądałam się podziwiając to ciężkie, ciemne pomieszczenie - wcześniej nie mogłam, ponieważ każdy obecny się na mnie gapił.
- Super - usłyszałam pisk Liv - Są ciasteczka z karmelem.
- Rozumiem, że je lubisz.
- Lubisz? Ja je po prostu ubóstwiam. Jowita to mistrzyni deserów - powiedziała biorąc do ręki ciastko.
- Jowita gotuje dla wszystkich? - zapytałam lekko zdziwiona
- Tylko desery. Mnisi gotują - odpowiedziała z pełnymi ustami - Spróbuj! - powiedziała podając mi ciastko.
Wzięłam kęsa i naprawdę byłam w szoku. Ten cudowny smak rozpływał mi się w ustach, nie mogłam przestać jeść.
- Najlepsze jakie w życiu jadłam - wyznałm biorąc drugie.
- No pewnie, lepszych nigdzie nie znajdziesz.
Zjadłam chyba pięć ciastek i pomyślałam, że lepiej zjeść coś normalnego, bo ciastkami nie da się najeść. Sięgnęłam po talerz i nałożyłam sobie sałatkę z makaronem chciałam iść do stołu ale Liv nadal jadła ciastka chyba już 25.
- Liv, może sałatki? - zaproponowałam
- Nie dzięki - odparła biorąc kolejne ale ja złapałam ja za rękę.
- Koniec! Odłóż je!
- Ale ... jeszcze tylko jedno ... - prosiła.
- Nie! Zjedz sałatkę - powiedziałam stanowczym tonem.
Stałyśmy tak kilka minut, aż wreszcie Liv zrezygnowała ze słodycz i sięgnęła po talerz nakładając sobie sałatki z marchewką. Idąc do stołu wielkie, brązowe drzwi otworzyły się z impetem i do pomieszczenia wbiegł Sean z przerażona miną.
- Rose! - tylko to wydobyło się z jego gardła.
- Co z nią? - zapytałam szybko, odstawiając talerz i podbiegając do niego.
- Była w ogrodzie, gdy złapały ją wampiry ...
- Co? - przerwałam mu.
- Udało jej się uciec, ale jeden z nich zadrapała ją i ...
- Co my tu jeszcze robimy? - krzyknęła Liv - Prowadź do niej!
Wybiegliśmy na korytarz i szybkim biegiem podążałyśmy za Sean'em. Skręciliśmy najpierw w prawo potem w lewo, a następnie na ogród. Wiał ciepły wiatry, a na niebie było kilka ciemnych chmur - zapowiadających deszcz. Biegliśmy w stronę magicznego jeziorka, gdy naszym oczom ukazała się scena walki wampirów ze strażnikami świątyni i Rose, której ciało leżało bezwładnie niedaleko drzewa. Od razu puściłam się pędem w jej stronę, a Liv i Sean byli moja ochroną przed krwiożerczymi bestiami. Po szybkim biegu pod lekką górkę dostałam zadyszki, ale w końcu dotarłam do siostry. Leżała na trawie bez życia, z lewej ręki sączyła się krew - zamieniająca się w czarną maź, usta miała szeroko otwarte, a włosy mocno potargane - znowu cierpiała.
- Zamienia się! - krzyknęła Liv
- W co? - zapytałam z paniką
- W wampira! - krzyknęła (a w mojej w głowie pojawiły się straszne myśli) - Musimy zmienić jej krew na czystą. Sean broń nas przed atakiem wroga, a ja się nią zajmę.
- Co nie! Nie ma mowy nie oddasz swojej krwi, nie poświęcisz się! - krzyczał.
- Nie ma innego wyjścia! - odparła wyciągając nóż.
- Jest! - krzyknęłam wpadając na pomysł.
Położyłam rękę na ranie Rose i zaczęłam w duszy modlić się, aby miała czystą krew. Nie chciałam, aby moja przyjaciółka oddała życie za moją siostrę - to ja powinnam jej pomóc! W czułam się w ten czar całym sercem odrywając się od świata. Zamknęłam oczy, aby lepiej czarować i ... stało się. Czarna, ciemna krew zmieniała się stopniowo na jaśniejszy, krwawoczerwony kolor wracający z powrotem do ciała. Na twarzy mojej siostry pojawił się lekki rumieniec, a ręce lekko drżały. Po chwili Rose krztusiła się czystym powietrzem otwierając piwne oczy. Rana na ramieniu zabliźniła się bez śladu - uzdrowiła ją moja moc. Powoli podniosłą się i od razu przytuliła do mnie zaczynając płakać.
- Ja już nie chcę - mówiła przez łzy.
- Czego rybko moja? - zapytałam, ale miałam świadomość, że się poddała.
- Tego świata, cierpienia - szeptała wylewając tonę łez na moją koszulkę - Ja chcę do mamy.
Ostatnie zdanie, które wypowiedziała ukuło mnie w serce i spowodowało, że miałam ochotę płakać razem z nią. Tak jak jej brakowało mi mamy i taty i też za nimi tęskniłam i miałam świadomość tego iż Rose kiedyś się załamie. Właśnie teraz przyszedł na to czas.
- Musicie uciekać! - krzyknęła Liv biegną razem z Sean'em na dwóch wampirów.
Wzięłam Rose na ręce i po biegłam w kierunku drzwi świątyni. Za mną zaczął gonić jeden z wampirów. Po kilku metrach miałam zadyszkę, (ponieważ moja siostra nawet, że wyglądała na małą dziewczynkę wcale nie była lekka) co powodowało, że biegłam coraz wolniej, a wampir za mną doganiał mnie z łatwością. Nie miałam siły dalej uciekać, więc jedynym rozwiązaniem było użyć swojej mocy do obrony. Stanęłam, postawiłam Rose na ziemi i skierowałam dłoń w stronę ciemnowłosego, wysokiego i muskularnego wampira. Moja siostra zrobiła to samo i złapała mnie za drugą, wolną  rękę. Skupiłam całą moc na wroga (wiedziałam, że muszę go zabić i pewnie będę mieć opory, ale może Rose doda mi odwagi) i strzeliłam razem z siostrą wielkim niebieskim płomieniem, który powalił naszego przeciwnika na ziemię. Padł martwy, bez żadnego krzyku. W niedowierzaniem patrzyłam na niego - na moją pierwszą istotę, którą zbiłam.
- Musimy im pomóc - wskazała Rose ocierając twarz od łez.
Kiwnęłam głową i ruszyłyśmy razem w stronę boju. Strzelałyśmy do każdego napotkanego przez nas wampira, a potem do każdego, który walczył ze strażnikiem. Niebieskie błyski latały od jednego wampira do drugiego, ratując tym samym życie strażników. Gdy ostatnia krwiożercza bestia padła na ziemię byłam zdyszana i prawdę powiedziawszy wykończona, a tym samym szczęśliwa że to już koniec.
- Czy wszyscy cali? - krzyknął pytając spocony Jamie.
- Tak - odpowiedziało kilku strażników.
- Nie - wrzasną zdesperowany Derek.
Wszyscy jak jeden rój pszczół pobiegli w jego stronę, okrążając go i jego brata, który tak jak Rose leżał bez  życia. Usłyszałam błagające o pomoc krzyki Liv i wiedziałam, że muszę pomóc.
Szybkim pędem puściłam się w stronę zgromadzenia, zostawiając za sobą Rose, przeciskając się przez strażników znalazłam się obok Liv, Dereka i umierającego Lucas'a. Prawą nogawkę spodni miał rozdartą, a z nogi sączyła się czarna maź - przemieniał się w wampira. Liv z przerażeniem w oczach krzyczała bym mu pomogła i tak też bez wahania kucnęłam przy umierającym ciele Lucas'a i położyłam prawą dłoń na jego sercu. Wierzyłam, że mi się uda, skupiłam całą swoją moc na przyjacielu nie myśląc o tym, że dookoła mnie stoi rój strażników, którzy śledzą mój każdy ruch. Po długich, bardzo długich mijających minutach nic się nie działo. Lucas nie otworzył oczu, a jego serce dawno przestało bić - umarł, a w moich oczach pojawiły się gorzkie łzy. Nie uratowałam go, jego rana była za duża, a moja moc za słaba. Poczułam wielkie ukłucie winy i usłyszałam doniosły krzyk Liv i głos jej brata:
- Musimy stąd iść - powiedział łapiąc siostrę za ramię i podnosząc na nogi.
- Nie! Nie mogę go zostawić! - krzyczała z rozpaczy. Serce mi się krajało jak na nią patrzałam, straciła właśnie miłość swojego życia i to przez mnie.
- Rozejść się! - krzyknął Magnus wchodząc do kręgu z dwoma mnichami.
- Musimy zabrać ciało chłopca - powiedział cicho jeden z mnichów (którego nie znałam).
- Jamie zabierz stąd Rose - powiedział stanowczo Magnus - Do Jowity.
- Derek musimy zabrać brata - powiedział mnich patrząc na biednego zalanego łzami chłopca gładzącego po twarzy zmarłego brata.
W tej samej chwili Lucas zaczerpnął łapczywie powietrza, krztusząc się otworzył oczy. Nie były one jak zawsze piękne, piwne lecz czerwone jak krew. Stał się właśnie wampirem. Każdy kto tu został widział szokujący widok, który niestety nie wróżył nic dobrego (bowiem wampiry to drugi po kombinezonach wróg strażników). Derek, który tak czule głaskał brata odskoczył od niego tak szybko, że prawie się nie przewrócił.
- Co się stało? - zapytał oszołomiony Lucas ukazując dwa śnieżnobiałe, ostre kły.
- Yyy ... przemienili cię - odparłam cicho.
- Co? Jak? - podniósł się nagle Lucas.
- Siedź! - nakazał Magnus - Jesteś niebezpieczny!
- Wcale nie jestem! Nic wam przecież nie zrobię! - powiedział broniąc się.
- Jesteś wampirem! - odparł odsuwając się - Strażnic zabrać go!
- Nie! - krzyknęłam wstając w obronie - Nie jest niebezpieczny!
- Nie sprzeciwiaj się mojej decyzji, bo możesz być ukarana! - odparł władczo Magnus.
Nie wiedziałam co zrobić, nie chciałam by Lucas trafił do lochów, a nie mogła sprzeciwiać się Magnusowi. Co mogłam zrobić? to pytanie kłębiło mi się w głowie.
- Czy mógłbym coś powiedzieć? - zapytał Hum.
- Tak - odparł patrząc na niego przywódca strażników.
- Chłopak nie jest niebezpieczny - powiedział spokojnym głosem.
- Nie jest? - zdziwił się Magnus.
- Miałem wizję, że tak się stanie i kolejną która świadczy iż ten chłopak pomoże nam podczas walki z kombinezonami - powiedział spokojnie, patrząc na zdziwionego Magnusa.
- Ach przypomniało mi się ... przecież ty masz dar wizji z przyszłości - odparł - Więc, nie zostaniesz zamknięty, ale będziesz strzeżony przez tą tutaj młodą damę - powiedział do Lucas'a wskazując na mnie.
Poczułam ulgę gdy Magnus wraz z mnichami odchodził, a strażnicy rozeszli się. Zostałam tylko ja i dwaj zdziwieni bracia.
- Dziękuje ci - powiedział Lucas podnosząc się z ziemi.
- Yyy ... nie ma za co
- Boisz się mnie? - zapytał patrząc mi w oczy.
- Nie, ale Derek ... - zaczęłam lecz ten usłyszał swoje imię i wtrącił się do rozmowy.
- Nie boję się go - odparł - Cieszę się, że żyjesz stary - podszedł do brata i uściskał go.
- Serio? To czemu odskoczyłeś? - zapytał.
- Nagły napływ świadomości - odparł ze śmiechem.
- Aha czyli się mnie wcale nie boisz? - zapytał ukazując kły.
- Oczywiście, że nie - prychnął.
Stałam przypatrując się tej jakże śmiesznej scenie. Dwaj bracia kłócili się dla żartów, nawet z takiej sytuacji. Cieszyło mnie to iż nawet, że Lucas jest krwiożerczą bestią Derek nie odwrócił się od niego.
- Sorry, że przerywam tę waszą super kłótnie, ale Magnus prosi Lucas'a i jego prywatną strażniczkę do jego gabinetu - powiedział Jamie uśmiechając się do mnie.
- Prywatną? - zdziwiłam się.
- Miło mi - uśmiechnął się Lucas.
- Braciszku ona ma już chłopaka - wtrącił się Derek - A z tego co mi wiadomo ty kochasz się w Liv.
- Ty! - zaczął Lucas, a Jamie objął mnie w tali pokazując, że  "jestem jego własnością"
- Jak się mieszka z bratem to słyszy się co on gada przez sen - zaczął Derek ze śmiechem.
- Zabije cię! - krzyknął.
- Radzę, abyś nie krzyczał "zabiję cię" bo możesz trafić do lochów - przedrzeźniał go Derek
- Długo będę czekał - krzyknął Magnus wychodząc ze świątyni.
Bliźniaki uspakajając się  podążyli w jego stronę, ja też chciała iść za nimi gdy Jamie przytrzymał mnie w swoich objęciach i szepnął "Kocham Cię". Serce zabiło mi mocniej odwróciłam się w jego stronę i po patrzyłam w te śliczne, morskie oczy.
- Po zebraniu spotkajmy się tam gdzie pierwszy raz cię pocałowałem - powiedział z uśmiechem.
- Mmm ... dobrze - powiedziałam i dotknęłam jego wilgotnych ust.
Jak zawsze czułam miętę i truskawkę moje ulubione smaki. Nasze oddechy połączyły się, a  ja jak zawszę odleciałam do krainy fantazji tylko jeden mój zmysł - dotyku - fascynował się tą chwilą

___________________________________________________________________________________

Hej! Chciałam zapytać jak wam się podoba? Wiem, że trochę osób mnie czyta, a nikt nie komentuje. Szkoda :( Wiecie fajnie zobaczyć przynajmniej jeden kom pod rozdziałem. Zależy mi na waszej opinii nawet tej złej. Proszę was abyście cokolwiek napisali.
...
Z okazji, że są Święta chciałabym wam życzyć:
Wesołych świąt, dużo prezentów i bardzo, bardzo dużo wolnego czasu (bo wiem, że nie którzy mają go za mało)! Do następnego rozdziału :)
                                                                                       KittyKat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz