piątek, 28 listopada 2014

Rozdział jedenasty

... w każdej części ciała czułam ból, ręce i nogi skostniały mi od zimna - umierałam. Krew, którą powinnam mieć w swoim organizmie wyciekła prawie cała. Zostało mi kilka godzin życia - wiedziałam o tym i powoli oswajałam się ze śmiercią. W pomieszczeniu było tak cicho, fioletowych kombinezonów - odkąd się obudziłam - nie widziałam. W samotności myślałam o Łucji o tym co się z nią dzieje, czy ona też umiera, a może czar jeszcze działa? Tą piękną chwilę o siostrze i zapomnieniu o bólu przerwało głośne wejście królowej Xenofili:
- Jeszcze żyjesz? - zapytała ze zdziwieniem - Twarda z ciebie dziewczyna.
- Wiem, że chciałabyś żebym już umarła, ale ... - nie dokończyłam, bo mi przerwała.
- Chcesz zobaczyć siostrę.
- Skąd wiesz?
- Czytam w myślach - powiedziała z szyderczym śmiechem.
- To co? - zapytałam.
- Zgoda.
- Kiedy ją zobaczę?
- Niedługo - powiedziała to jedno słowo i wyszła.
Leżałam sama myśląc o rodzicach o których prawie zapomniałam. Jak mogłam o nich zapomnieć?! W oczach zebrały mi się łzy i popłynęły strumieniem po wklęsłych ranach policzka. Poczułam wewnętrzne ciepło i pulsującą w żyłach krew - ożywałam. Jak to możliwe? Czy myśl o rodzicach pomoże mi wyzdrowieć? Nagle do pokoju weszły kombinezony, ale nie fioletowe lecz białe z maskami na twarzy, które niosły ciało mojej siostry. Gdy ujrzałam jej bladziutką, wyczerpaną twarz znów zaczęłam płakać lecz teraz gorzkimi łzami, które żłobiły większe rany.
- Pasuje? - zapytała królowa wchodząc do pomieszczenia.
- Czy ona żyje? - zapytałam chlipiąc nosem.
- Twój czar ją chroni, zapomniałaś? - odpowiedziała z pogardą.
- Czyli do mojej śmierci się nie obudzi?
- Otóż to - powiedział mężczyzna wchodzący do pomieszczenia  w białym garniturze.
- Kim pan jest?
- Ja myślę, że wiesz - odparł.
- Fernardi.
- W rzeczy samej - odpowiedział ukazując zęby tak białe jak jego garnitur.
- Czemu zabrałeś ją do siebie? - zapytałam.
- Chciałem zdjąć czar, niestety jesteś lepsza ode mnie - powiedział nachylony nade mną - Dlatego z chęcią zobaczę jak robisz to teraz.
- Nigdy - oświadczyłam.
Złapał mnie za podbródek i mocno ścisną poczułam silny ból głowy i nie mogłam oddychać.
- Torturowanie nic nie pomoże - wtrąciła Xenofilia - jest zbyt silna.
- Może ty masz za mało moc - odpowiedział gorliwie mag.
- Jestem o wiele przebieglejsza od ciebie i mam więcej mocy - odgryzła się.
Fernardi puścił moja twarz i podszedł do królowej, a ja z wielkim trudem nabrałam powietrza.
- Jak chcesz żebym ci pomagał to mnie nie obrażaj - powiedział twardym tonem  i musnął jej czarny róg - Bo możesz stracić coś bardzo cennego.
Xenofilia nie odpowiedziała i nastała cisza dopiero po chwili z mojego gardła wyrwał się krótki, bolesny krzyk. Poczułam palenie na udzie i już wiedziałam, że kamień mnichów się uaktywnił. Królowa i  mag spojrzeli ze zdziwieniem  na mnie, a potem na siebie - wiedziałam, że za chwilę coś się stanie.
- Przeszukać ją! - rozkazała władczyni.
Dwóch zamaskowanych białych kombinezonów podeszło do kamiennego stołu i zaczęło przeszukiwać moje przemoczone od krwi ubranie. Rozerwali moją bluzkę - także było widać mi stanik -  ściągnęli buty z których na podłogę chlusnęła czerwona maż (brudząc ich białe stroje), dopiero potem jeden z nich zauważyli kieszenie i wyciągnął kamień. W jednym momencie  jego ręka zaczęła płonąć mocnym ogniem, który z szybkością rozprzestrzeniał się po ciele. Gorące języki ognia pochłonęły go w całości - zginął ... nawet nie krzycząc. Kamień upadł na podłogę zmieniając kolor z żółtego na czarny. Widziałam przerażenie w oczach Xenofili i Fernardiego, nie trwało ono jednak długo, bo do pomieszczenia przybiegł strażnik ubrany na fioletowo.
- Wrogowie! - krzyknął.
- Co? gdzie? - ocknęła się królowa.
- W zachodniej bramie sześciu wrogów.
- Kim są? - zapytał mag.
- Strażnicy świątyni Karakatów - odpowiedział.
- Wiedziałem, że w końcu się pojawią - powiedział dumny Fernardi.
- Tak? Jak wiedziałeś to pewnie masz plan - uznała ze złością królowa.
- W rzeczy samej - przyznał z chytrym uśmiechem - Zwołaj całą armię do wschodniej bramy - rozkazał strażnikowi.
- Przecież to po przeciwnej stronie - wyznał zdziwiony poddany.
- Powiedziałem ci co masz zrobić! - krzyknął.
Fioletowy kombinezon wybiegł szybko z pokoju, a za nim dumnym krokiem wyszedł mag.
- A ty Xenofilio? Nie idziesz? - zapytała z korytarza.
Królowa popatrzyła na mnie wrogim spojrzeniem i wyszła, ja zaś zostałam sama. W mojej głowie znalazły się tylko dwie myśli: wielka armia przeciwko sześciu strażnikom i kamień mnichów. Ta druga strasznie mnie męczyła, bo magiczny przedmiot uaktywniała się, gdy miało mnie spotkać coś złego ... tylko co? W pewnej chwili do pokoju powróciła rozpromieniona Xenofilia, która pewnym krokiem podeszła do kamiennego stołu. Za plecami miała schowaną rękę, którą wyciągnęła i ukazała się wielka strzykawka z białym jak mleko płynem.
- Miło mi było cię poznać - powiedziała ukazując lśniące zęby - To jest twój koniec - dodała i wstrzyknęła mi igłę w ramię. Próbowałam się obronić, udaremnić jej wstrzyknięcie płynu, niestety moje ciało nie miało sił. Królowa podeszła do mojej siostry i pogładziła ją po włosach:
- Już niedługo - powiedziała z wielkim złośliwym uśmiechem i wyszła
Czułam piekło - w moich żyłach zawitał żrący kwas, niszcząc mnie od środka - najgorszy moment w moim życiu nawet wąż tak mnie nie ranił, bolało tak bardzo bolało. Łzy ciekły strumieniami po policzkach i szyj otwierając głębokie krwawe rany, oczy paliły, a w buzi zbierała się krew - umierałam. Kątem oka widziałam nadal śpiącą Łucję i wiedziałam, że za chwilę obudzi się i zobaczy moje straszne, pokryte dziurami ciało. Przed oczami migotały mi plamki, kręciło mi się w głowie i chyba zaczęłam śnić, bo widziałam jak do pokoju wbiegają Jamie, Liv i Sean. Jak przez mgłę czułam wsuwajcie się pode mnie twarde ramiona i znajomy zapach truskawkowo - miętowy - Jass tu był.

*

Byłam w niebie. Nieskazitelna spokojna, biel otaczała mnie dookoła - umarłam. Była to bolesna śmierci, ale dla mojej młodszej siostrzyczki zrobię wszystko, aby żyła długo i szczęśliwie. Taka właśnie jest  moja rola, ratować osoby mi bliskie, nie pomogłam rodzicom więc musiałam pomóc siostrze. Nie mam pojęcia co Łucja zrobi, kiedy się dowie, że straciła rodzinę, jest jeszcze mała i trudno jej będzie nauczyć się żyć samej. Może wstąpi do strażników cieni albo pomoże mnichom, mam tylko nadzieję, że nie żuci się do magicznego jeziorka, by być blisko nas. Myśląc o siostrze, mamie i tacie było mi tu tak przyjemnie, błogo i nawet nie czułam ból - ozdrowiałam. Zauważyłam też, że jestem w długiej, jedwabnej, lśniącej i białej sukni - jak do ślubu. Czy tak się właśnie umiera, bez bólu i w pięknych kreacjach? Nagle z nicości zaczął padać puch podobny do małych płatków śniegu, przecudny i kojący nerwy - zatrzymał się na moich długich, gęstych włosach. W oczach zatrzymały mi się łzy, ale nie były to łzy bólu i trwogi tylko szczęścia - jakie tutaj czułam. W pewnym momencie usłyszałam głos, najpierw bardzo cichy (ledwo słyszalny), który stopniowo się nasilał ukazując ton bardzo dobrze mi znany. Łucja mówiła moje imię, czułam też jej delikatną dłoń na moim policzku, jakby była blisko mnie - czy ja śnię? ...

*

... Powoli podniosłam powieki raz, drugi, zamknęłam - były tak ciężkie. Znów spróbowałam i zobaczyłam zamazany obraz dziewczynki na czerwonym tle. Kilka razy mrugnęłam i obraz się wyostrzył ukazując moją kochaną siostrę. Żyłam- to była moja pierwsza myśl zaraz po zobaczeniu Łucji - z radości uroniłam trzy łzy. 
- Nie płacz - powiedziała cichutko Łucja ocierając moje łzy. 
- To z radości - wyznałam. 
- Wróciłaś do mnie - powiedziała całując mój policzek. 
Nie odpowiedziałam.
- Wiem o rodzicach - powiedziała smutno - Rozmawiałam z nimi. 
Byłam w szoku. 
- Są szczęśliwi i nie martw się nie bolało ich gdy odchodzili - widziałam lekki uśmiech. 
Znów nic nie powiedziałam - nie mogłam uwierzyć. 
- Jesteś jakaś małomówna - przyznała Łucja - Powinnaś mi opowiedzieć co się tu działo, gdy mnie nie było.
- Tak? - wychrypiałam ze zdziwieniem. 
- Nie udawaj wiem, że się całowałaś - powiedziała podnosząc brew - On jest taki słodki - dodała ze śmiechem. 
- Słucham? - znów zdziwienie przecież moja siostra nie lubi takich rzeczy. 
- Nie słucham tylko mówię, no już opowiadaj - rozkazała promieniejąc. 
- Ile mnie nie było? - zapytałam. 
- To nie jest ważne.
- Dla mnie jest. 
- Dwa tygodnie - odpowiedziała - Wystarczyło bym wszystkiego się dowiedziała i poznała. 
- A mianowicie? - zapytałam z ciekawością. 
- Mmm ... dobra - odpowiedziała z niezadowoleniem w głosie - Poznałam wszystkich mnichów i strażników, zaprzyjaźniłam się z Grahamem jest w podobnej sytuacji jak my. Mmm .... co jeszcze? Ach tak ... mam moce. 
- Moce? - zrobiłam dziwną minę. 
- Przestań robić takie miny! Nie tylko ty masz magiczne zdolności! - oburzyła się - Właściwie ja mam ich więcej - dodała. 
Tak to była Łucja moja mała siostrzyczka, która gada jak najęta i się przechwala, brakowało mi tylko jednego nie miała warkoczyków. 
- Gdzie warkocze? - zapytałam. 
- Jestem na nie za duża i według Liv lepiej mi w rozpuszczonych.
- Liv, Sean i inni czy oni żyją? - zapytałam całkiem zapominając.
- Tak wszyscy cali, a czemu nie wymieniłaś Jamie'go? - zapytała zdziwiona.
- Łucjo to nie jest twoja sprawa - odpowiedziałam. 
- Po pierwsze jest, a po drugie nie jestem już Łucją - wypowiedziała przygryzając dolną wargę. 
- Co? 
- Gdy tak jakby umarłam dzięki twojej pomocy - zaczęła - i teraz się narodziłam to musiałam zmienić imię na inne tak każe rytuał. Moje imię brzmi Rose. 
- Rose - powtórzyłam. 
- Ty też jesteś nowo narodzona, tylko ... - urwała.
- Tylko co? 
- Ciebie ... wskrzeszali i jesteś naznaczona. 
- Naznaczona? - zdziwiłam się. Ile jeszcze rzeczy się dowiem? 
- Zobacz na swój brzuch - pokazała w geście brodą.
Odsłoniłam zieloną kołdrę i czarną bluzkę i na swoim ciele zobaczyłam wielką czaszkę z piszczelami. Przerażona od razu ją zasłoniłam mówiąc: 
- Dlaczego? 
- Twój czar działał tylko tak, że gdy ty zginiesz ja przeżyję - odpowiedziała smutna.
- Ale jak ...? - zapytałam, ale mi przerwała.  
- Każdy oddał cząstkę siebie dla twojego wskrzeszenia - wyznała - Jamie był gotów dać najwięcej, gdy ujrzał twoje ciało w magicznym  jeziorku, nawet chciał skoczyć, ale w porę Sean i Lucas go odciągnęli. On cię tak kocha, a ty go nie chcesz! - to ostanie zdanie prawie krzyknęła.
- Naprawdę każdy? - nie mogłam uwierzyć. 
- Tak - odpowiedziała - Chcesz to ich zawołam. 
- Tak. 
- Ale obiecasz mi, że pogodzisz się z Jamie'm. 
- I tak miałam to zrobić - wyznałam. 
- Tak też myślałam - uśmiechnęła się i wyszła. 
Zostałam sama przyglądając się ścianą, kiedy nagle wszedł najprzystojniejszy osobnik płci przeciwnej - Jass. Przyglądałam się mu z uśmiechem, a on odwzajemnił się tym samym. Podszedł do mojego łóżka, usiadł na jego skraju i powiedział:
- Cieszę się, że jesteś w śród żywych. 
- Dziękuję i przepraszam - wyznałam łapiąc go za rękę. Dopiero później zorientowałam się co zrobiłam.
- Nie musisz za nic przepraszać - powiedział.
- Przepraszam, za to co stało się podczas naszej podróży. 
- To ja powinienem cię przeprosić, jakbym cię nie zostawił to nie cierpiałabyś tak bardzo. 
- Cierpiałam za siostrę i to mi się należało - powiedziałam z lekkim smutkiem. 
- Jak chcesz, ale nadal czuję poczucie winy - powiedział z wyrzutem. 
- O już tu jesteś, a ja cię tyle szukałam - powiedziała wesoła Łuc ....  Rose. 
- Tak, rozmawiam z twoją prześliczną siostrą, a ty nam przerwałaś - powiedział śmiejąc się.
- Widzisz jaki on jest urocz - powiedziała całując go w policzek. 
- Wydaję mi się, że twoja siostra mi nie wierzy - wyznał Jass.
- Wierzy, ale nie chce się przyznać - powiedziała Rose łapiąc Jamie'go za szyję i tuląc. 
Była taka szczęśliwa i zarazem inna. Czy coś przeoczyłam? Rose to nie jest moja mała siostrzyczka brzydząca się całowania to całkiem inna osoba. 
- Rose! - usłyszałam za korytarza głos kobiety. 
- Ups... Jowita zobaczyła, że nie zmieniłam stroju.
- Rose tu jesteś! Ściągaj tę sukienkę, natychmiast - powiedziała i nagle zwróciła na mnie uwagę - Issabello już jesteś?! Niech cię uściskam.
Podeszła do mnie i mocno mnie ścisnęła całując w czoło.
- Miło mi cię znów zobaczyć - powiedziała z uśmiechem - Twoja siostra potrzebuje osoby, której będzie słuchać - dodała.
- Raczej mnie nie słucha, robi co chce - uśmiechnęłam się. 
- Bardzo śmieszne - wtrąciła Rose.
- Jeszcze tu jesteś!? Miałaś się przebrać! - krzyknęła Jowita. 
- Tak? - zapytała zdziwiona. 
- Nie udawaj tylko czmychaj się przebrać. 
Rose machnęła do mnie ręką i wybiegła z pokoju. 
- Pójdę jej przypilnować - rzekła Jowita - To dziecko to koszmar - zażartowała i wyszła.
Zostaliśmy sami Jass i ja trzymając się za ręce.
- Chciałbym cię pocałować - wyznał. 
- Ja też - przyznałam, a jego morskie oczy zabłysły. 
Zbliżył się i pochylił nade mną. Nasze usta- moje zimne, popękane i jego cudowne - delikatne się złączyły. Czułam miętę z truskawką - tak bardzo za tym tęskniłam. Podniosłam powieki i ujrzałam morskie, lśniące oczy patrzące na mnie z troską. Usta rozłączyły się, a moje ramiona objęły ciało Jass'ego. 
- Tęskniłem za tym - wyszeptał. 
- Ja też. 
Jamie wziął mnie w ramiona i wyciągnął z łóżka stawiając leciutko na podłogę. Ugięły się pode mną kolana (byłam taka słaba), ale mocne ręce trzymały mnie nie pozwalając upaść. Po chwili chwiejnie stanęłam podtrzymując się na barkach mężczyzny stojącego obok. 
- Dziękuje - powiedziałam i przytuliłam się do piersi Jamie'go. Czułam jego mocne bicie serca. 
- Ja też dziękuje.
- Za co? - powiedziałam ze zdziwieniem odrywając głowę od jego piersi.
- Za to, że wróciłaś i się nie poddałaś - odpowiedział.
- Wróciłam dzięki tobie - powiedziałam z uśmiechem ściskając jego rękę.
- Rose? - zapytał ze śmiechem.
- Tak.
- Jest cudowna - wyznał z głośniejszym śmiechem - I bardzo przewidywalna - dodał puszczając moją rękę i podchodząc do drzwi za którymi cichutko stała moja siostra.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała.
- Pamiętasz co ci mówiłem? - zapytał poważniejąc.
- Żebym nie podsłuchiwała - odpowiedziała przedrzeźniając go.
- I .... - dodał.
- I  żebym  mmmm .... ach tak żebym nie oddychała jak jest cisza - odpowiedziała podchodząc do mnie - Ale ja nie oddychałam - dodała tupiąc nogą.
- Ale wystawiłaś kawałek buta i odbiłaś się w lustrze, który wisi na ścianie  - dodał roztrzepując jej włosy.
- To nie fair - oburzyła się.
- Jak będziesz ćwiczyć to po jakimś czasie ci się uda - powiedział Jass.
- Blablabla .... Jesteście tacy uroczy i wiem, że moja siostra się w tobie kocha. Widzę charakterystyczny błysk w jej oczach - powiedziała podnosząc brew.
- A od kiedy ty się znasz na miłości? - zapytałam ze zdziwieniem.
- Zawsze się znałam, tylko wcześniej tego nie mówiłam - powiedziała bardzo poważnie.
- Tak jasne - wyznałam kpiąco i przytuliłam ją mocno.
Tak bardzo mi tego brakowało - moja siostra taka dorosła - z radości uroniłam kilka łez.
- Nie płacz - wyszeptała - Jesteśmy tu razem.
- Wiem i bardzo się cieszę - dodałam równie cicho.
- No dobra koniec tych czułości - powiedziała głośno odklejając się ode mnie.
- To teraz możesz pójść się ubrać, a potem przyjdź z siostrą do sali ćwiczeń - oznajmił Jamie i wyszedł.
- Tu masz ubrania - wskazała Rose.
- Nie są czarne - zdziwiłam się.
- Zauważyłaś, że nikt no może oprócz Jowity nie powiedział twojego imienia? - zapytała.
- Faktycznie - przyznałam.
- A zastanowiłaś się dlaczego?
- Nie.
- Jesteś nowo narodzona, tak jak ja - powiedziała - I nie wolno ci nosić barw strażników.
- A nie wskrzeszona? - zapytałam zdziwiona.
- To, to samo.
- Czyli wybiorę sobie nowe imię?
- Tak, ale najpierw przejdziesz szkolenie i ukazanie mocy.
- Szkolenie? Po co?
- Na strażnika - powiedziała z dumą w głosie Rose.
- Jesteś strażnikiem? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak, ale tym na poziomie podstawowym - powiedziała z niezadowoleniem.
- Gratuluję ci kochanie - powiedziałam całując ją w czoło.
- Dzięki
- Dobra idę się przebrać.
Wzięłam ubrania - podkoszulek na ramiączkach i leginsy - i poszłam za parawan. Ubierając się zapytałam:
- Co się stało gdy ... no wiesz ... umarłam?
- Ja się obudziłam i Sean wziął mnie na ręce wybiegając z pomieszczenia, widziałam jak leżysz w kałuży krwi i jak Jamie płacze - powiedziała smutno - To było straszne - dodała.
W gardle miałam wielką kluchę - nie mogłam nic z siebie wykrztusić.
- Ubrałaś się już? - zapytała Rose otrząsając mnie ze smutku.
- Momencik.
Naciągnęłam bluzkę na brzuch - zasłaniając mroczny znak - i wyszłam za parawanu.
- Jeszcze buty - dodała moja siostra.
W kącie pokoju stały długie czarne kozaki na obcasie wzięłam je i nałożyłam.
- Czarne - zdziwiłam się.
- To wyjątek inaczej wyglądałabyś jak szary, blady papier - powiedziała krzywiąc się
- Dzięki, że tak mnie oceniłaś - odpowiedziałam ze śmiechem
- Proszę bardzo - uśmiechnęła się i wskazała drzwi.
Wyszłyśmy z pokoju (trzymając się za ręce) idąc długim, żółtym korytarzem do sali ćwiczeń.

_____________________________________________________

Hej jak wam się podoba ten rozdział? Wydaje mi się, że wyszedł całkiem nieźle. Chciałabym abyście napisali chociaż jeden komentarz czy jest okey czy nie. Przyjmuje nawet krytykę :) 

Pozdrawiam KittyKat 

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział dziesiąty

Powoli podniosłam powieki i od razu je zamknęłam - tak się kleił ze zmęczenia -dopiero po kilku mrugnięciach wyostrzył mi się zamazany obraz. Turkusowo - granatowe niebo zmieszane ze złocistym słońcem było pięknym tłem dla muskularnej sylwetki Jamie'go. Stał niedaleko mnie ze skrzyżowanymi rekami na piersi. Jego twarz miała lekki grymas, ale też delikatny uśmiech - bardzo uroczy - włosy zmierzwione od wiatru i błyszczące w zachodzie słońca - śliczne. Zatęskniłam za nim tak bardzo, że uroniłam jedną łzę i od razu ją wytarłam - wiedziałam, że byłby to błąd jeśli Jamie zobaczył, jak płaczę. Powoli się podniosłam, gdy zauważyłam, że leżę na miękkiej powierzchni - białym materacu obłożonym zielonym kocem - zrobiło mi się miło, że strażnicy zadbali o moją wygodę. Wstałam, kręciło mi się w głowie i nie mogłam ustać na nogach, ale podeszłam jak najbliżej Jass'a:
- Czujesz się lepiej? - zapytał co bardzo mnie zdziwiło, bo myślałam że będzie milczał
- Tak - skłamałam - Gdzie są wszyscy?
- Wysłałem ich na całodzienne ćwiczenia - odparł sucho
- Dlaczego?
- Bo za dużo się obijali, ciągle przy tobie siedzieli - wyznał ostro
- Naprawdę?! - zdziwiłam się - Jak długo spałam?
- Tak, spałaś trzy dni - odparł - Jak ich zabiłaś? - spytał z ostrością ukrywając ciekawości
- Tak jak wy czarujecie ja zabijam - odparłam sucho
- Nie umiesz kłamać - przyznał - Powiedz prawdę?
- Skąd wiesz?
- Widzę jak drży ci kącik ust
- Nie prawda, powiedziała ci Liv
- Tak - przyznał się - Czemu to zrobiłaś?
- Zadajesz za dużo pytań - wyrwałam ostro
- Powiedz! - rozkazał
- Nie będziesz mi mówić co mam robić! - prawie krzyknęłam
- Wiesz jakie kłopoty ściągnęłaś nie tylko na siostrę, ale też na siebie! - krzyknął opuszczając ręce
- Musiałam nas uratować sami nie dalibyście sobie rady!
- Nie prawda, już ich prawie pokonaliśmy - krzyknął i złapał mnie za ramiona
- Prawie robi różnicę - odparłam
- Przestań udawać, chciałaś pokazać, że poradzisz sobie nawet w najgorszej sytuacji - powiedział
- Nie! - zaprzeczyłam
- Tak
- Ni ... - przerwał mi Jass
Jego miękkie choć suche usta dotknęły moich. Nasze oddechy połączyły się razem - czułam mięte i truskawki najsmaczniejsze połączenie na świecie. Brakowało mi tego namiętnego i czułego momentu do czasu, gdy uświadomiłam sobie, że udało mu się mnie tak szybko przechytrzyć. Nie, mowy nie ma! Oderwałam usta z taka szybkością, że uderzyłam głową o nos Jamie'go. Krew zaczęła płynąc po czarnym ubraniu, a on stał zdziwiony nawet się tym nie przejmując.
- Przepraszam - powiedziałam
- Iss ... ja .... kocham ... - nie dokończył, bo mu przerwałam
- Nie! Ja nie, na pewno nie ...
Widziałam w jego morskich oczach zawód, chyba go zraniłam. Czułam poczucie winy, ale nie mogłam wrócić do Jass'ego.
- Zmieniłaś się - powiedział smutnym tonem
Nie odpowiedziałam, coś ściskało mnie w gardle.
- Nie potrzebujesz mnie więc pozwól, że odejdę - powiedział łapiąc mnie za rękę
Nadal nic nie zdołałam z siebie wydusić.
- Oczywiście milcz, ale ja już wybrałem. Nie jestem ci potrzebny - wypowiedział te słowa z wielkim żalem i ucałował mnie w czoło
Widziałam jak odchodzi jak mnie zostawia i nic nie zrobiłam - nie pobiegłam za nim, nie krzyknęłam nawet nie wykrztusiłam z siebie żadnego słowa - po prostu dałam mu odejść. Po policzku zaczęły spływać rzęsiste łzy, usiadłam na ziemi i schowałam głowę w ramionach, płakałam tak długo aż zrobiło się ciemno. Byłam sama obok lasu - w którym niewiadomo co się czai - strażnicy nie wrócili albo specjalnie, bo spotkali po drodze Jamie'go albo coś im się stało. Dręczyłam mnie ta druga myśl, martwiłam się nie mogłam usiedzieć w miejscu - chodziłam wokoło drzewa, ćwiczyłam sztukę walki, tęskniłam. Po kilku godzinach zmęczona dniem zasnęłam na wilgotnym materacu.

*

Obudziły mnie promienie słońca - czyste nieskazitelne niebo żadnej chmurki - wyglądały prześlicznie. Przetarłam przekrwione (ze zmęczenia) oczy, spięłam włosy w kucyk. Ziewając wstałam i zapięłam kurtkę - był dość chłodny wiaterek. Strażnicy nie wrócili więc nie miałam na co czekać jak tylko udać się w drogę. Zastanawiało mnie jedno w którą stronę. Udałam się więc na łąkę, szłam wzdłuż zielonej, wydeptanej ścieżki. Nie minęłam żadnego domu i ani jednej żywej istoty- jakby tu nikt nie mieszkał. Minęło pięć godzin odkąd wyruszyłam, a wydawało się że nic nie przeszłam. Zmęczenie dało się we znaki, po czole ściekał mi pot słońce grzało plecy zabierając całą energię. Gdy doszłam do niewielkiego krzewu usiadłam pod nim ukrywając się przed palącym żarem, chciało mi się pić. Po krótkim czasie uświadomiłam sobie, że mogę je po prostu wyczarować - skupiłam całą swoja energię i myślałam o kropelce wody po chwili przed mną stała butelka z przezroczystym płynem. Wypiłam jednym tchnieniem do dna i od razu mi ulżyło, nie mogłam tu dłużej siedzieć więc zostawiłam zbędną czarną skórę i poszłam dalej. Droga dłużyła się niemiłosiernie - jeszcze nikogo nie spotkałam, nie mówiąc tu o ludziach, ale o zwierzętach, owadach można by powiedzieć, że jest to miejscowość bezludna i bez życia. Zastanawiając się nad tym miałam poczucie, że coś się za mną skrada, odwróciłam się i zobaczyłam Liv. Bardzo ucieszył mnie ten widok, od razu pobiegłam w jej stronę, kiedy nagle stanęłam z myślą, dlaczego Liv się skradała. Już wiedziałam, że jestem w niebezpieczeństwie, ale było za późno ze wszystkich stron ukazały się postacie w czarnych pelerynach z fioletowymi kombinezonami. Próbowałam uciekać niestety zostałam otoczona.
- Nie uda ci się już uciec! - krzyknął jeden z wrogów
- Nawet twoja moc nic nie da! - dodał inny
Poczułam zimne ręce, które złapały mnie za nadgarstki i splątały sznurem, jeden z wrogów wyciągnął strzykawkę z purpurowym płynem i wstrzyknął w moją szyję. Po moim ciele zaczął rozlewać się lodowaty chłód - zamrażając mi żyły i paraliżując. Zasnęłam ...
... Miałam przedziwny sen - byłam zaatakowana przez wrogów w fioletowych kombinezonach i przegrałam tę walkę przyjmując ohydny, purpurowy usypiający płyn - niestety to stało się naprawdę. Zamaskowane istoty zabrały mnie do siebie i przywiązały ręce, nogi do kamiennego stołu. Sznur był tak mocno ściśnięty, że wrzynał mi się w skórę, która piekła i ocierała się o twarde włókno tworząc wielkie, krwawe rany. Nie za bardzo wiedziałam ile godzin minęło od mojego porwania, leżałam tu odkąd się ocknęłam i nikt jeszcze do mnie nic nie powiedział, a nawet na mnie nie spojrzał. Fioletowe kombinezony chodziły - jak żołnierze pilnujący warty - od jednego końca pomieszczenia do drugiego (co bardzo mnie irytowało). Leżąc czułam jak krew spływa po stole i wsiąka w moją bluzkę i spodnie. W butach miałam kałużę czerwonej mazi - było mi strasznie niekomfortowo, a do tego bardzo zimno jedyny plus to to, że nie czułam bólu. Po bardzo długim czasie spędzonym na leżeniu w kałuży krwi nie wytrzymałam i wrzasnęłam:
- Czego od mnie chcecie ?
Żadnej odpowiedzi.
- Odezwie się ktoś?
Byłam zdesperowana tą ciszą i wiadomością, że zanudzę się na śmierć. Zdziwiło mnie to, że wcale nie boje niebezpieczeństwa, które na mnie czyha ani nie próbuję zwiać - coś było ze mną nie tak.
Purpurowy płyn - pomyślałam - jest znieczuleniem na ból i ucieczkę. Przyszło mi na myśl, że jeśli zacznę się kręcić i próbować zdjąć sznury to ktoś przyjdzie. Tak też zrobiłam - zaczęłam wiercić się rozlewając krew na podłogę, ruszałam "kajdany" - i nagle z hukiem otworzyły się drzwi. Do pomieszczenia weszły trzy osoby wszystkie ubrane w czarne szaty z kapturami - tak więc nie widziałam ich twarzy.
- No wreszcie ktoś przyszedł - powiedziałam z obojętnym tonem
- Ocknęłaś się z naszego specyfiku - powiedziała kobieta
- Raczej świństwa - uznałam z pogardą
- Chcesz go jeszcze czy w końcu się zamkniesz? - zapytała ze złością
Kobieta podeszła bliżej  i pochyliła się nad moimi ranami - ujrzałam kawałek jej twarzy i już wiedziałam, że mam do czynienia z królową Xenofilią - dotknęła mojej ręki i od razu poczułam najgorszy ból jaki tylko można sobie wyobrazić. Miałam zamknięte usta, aby nie krzyknąć z cierpienia, zamiast tego z oczu popłynęły mi kwaśne łzy - rzeźbiące na mojej twarzy głębokie rany. Królowa zabrała swoje palce (czerwone od krwi) z mojego ciała - co i tak nie zmniejszyło bólu - i oblizała je z wielkim uśmiechem.
- Twoja krew to dla mnie czysta przyjemność - wyznała
- Zostaw mnie! - powiedziałam przez zaciśnięte zęby (nadal cierpiałam)
- Jak sobie życzysz tylko potem nas nie wołaj - powiedziała
- Nie o to mi chodzi
- To o co złociutka? - zapytała z fałszywą troską dotykając mojego policzka i przejeżdżając po ranie
Bolało, ale próbowałam być silna.
- Gdzie moja siostra?
- Nie ma jej tu - odpowiedziała i odeszła od mnie w stronę starej szafy
- Kłamiesz
- Kochanie ja zawsze mówię prawdę - wyznała pociągając za mosiężną klamkę w kształcie węża
Nie widziałam co było w środku, ale gdy królowa Xenofilia odwróciła się na ręce miała wielkiego, obślizgłego i grubego gada. Jego oczy był jaskrawo żółte, a skóra gruba i łuskowata koloru czarno - zielonego. Wąż zawinięty był za szyje ogonem, a łeb miał na ręce swojej pani - syczał wystawiając długi i bardzo chudy język rozdwojony na końcu. Jeden z osobników ściągnął kaptur królowej ukazując nie włosy, ale wielkie dwa czarne, skręcone do tyłu rogi. Jej oczy błyszczały się na żółto (podobnie jak u węża), a usta miała pomalowane na krwisty ocień czerwieni. Zadrżałam z widoku jaki zobaczyłam i z zimna, który był coraz bardziej nie do zniesienia.
- Powiedz gdzie jest Łucja? - zapytałam szczękając zębami
- Powiem za małą zapłatę
- Jaką? - spytałam ostro
- Leni jest głodny - wyznała
- I mam być jego żywym bufetem?! - zapytałam bardziej zdziwiona niż przestraszona
- Coś w tym stylu, ale pamiętaj robisz to dla siostry
Zastanowiłam się chwilkę i kiwnęłam głowa na zgodę. Wąż ześlizgnął się z ciała Xenofili i pełzną w moją stronę. Gdy był na kamiennym stole serce zaczęło mi mocniej bić, czułam pot na czole i plecach. Leni wpełzną na mój brzuch - był bardzo ciężki, a jego ogon dotykał mojej twarzy - i powoli zbliżał się do ręki, wyciągnął język i dotknął otwartej rany. Ból, który wcześniej czułam to pestka w porównaniu z tym. Łzy leciały strumieniami, pogłębiając rany na twarzy i robiąc nowe na szyj, krzyk który tłumiłam w sobie dość długo w końcu ze mnie wyszedł. Była to najgorsza chwila w moim życiu. Leni wrócił do swojej pani, a ja nadal czułam to co po sobie pozostawił. Zamknęłam oczy, aby choć trochę się uspokoić, ale to nic nie dawało.
- Łucja - wychrypiałam
- Nie ma jej tu - powiedziała głaszcząc swojego pupilka
- Mówiłaś ... - zaczęłam ale mi przerwała
- Mówiłam, że powiem gdzie jest Łucja, ale nie wiem gdzie - odpowiedziała z szyderczym uśmiechem
- Zrobiłaś to specjalnie, chciałaś zobaczyć jak cierpię. Zemścić się za siostrę, prawda?
- Oczywiście. Nie sądziłam tylko, że dasz się tak szybko torturować, jesteś słaba i głupiutka - zaśmiała się głośno
- Nie zapomnij, że są jeszcze strażnicy - powiedziałam
- Są albo nie są. Zastanowiłaś się kiedyś czy ktoś oprócz twojej psiapsiółki lubi cię aż tak bardzo żeby oddać za ciebie życie? - zapytała z nienawiścią
Wiedziałam, że jest w tym prawda. Oprócz Liv reszta strażników była zmuszona mi pomóc tylko Bronx oddał za mnie życie, ale reszta? Może Jamie, on mnie uratuje? Chociaż po tym jak odszedł nie wiem czy nadal będzie chciał mnie znać.
-  No widzisz, jesteś tu sama - odłożyła Lenie'go do szafy i podeszła bliżej kamiennego stołu - Najpierw wykończę ciebie, a potem wezmę się za twoja bezbronną siostrzyczkę
- Nie uda ci się to, chroni ją czar
- Nie jak umrzesz - wyznała z uśmiechem
W żołądku zawitał kwas, który palił mój przełyk- wypadło mi z głowy, że czar ma krótki czas działania. Zamknęłam oczy i zapytałam:
- Co zrobił mój dziadek?
- Jak to?! Nie wiesz?! - zdziwiła się Xenofilia
- Nie znam pełnej historii - odparłam
- Ach tak... więc opowiem ci - odpowiedziała i pstryknęła palcami. Jeden z jej pomagierów ściągnął z niej czarną szatę, a drugi podstawił wielkie drewniane krzesło. Usiadła na nim wygodnie i zaczęła:
- Twój dziadek Misza przybył do naszego świata z wiedzą o znakomitych wynalazkach, gdy moja siostra usłyszała o nim chciała mieć go na wyłączność. Zaprosiła twojego dziadka na dwór i mianowała swoją prawą ręką. Uwielbiała Misze dawała mu tyle złota ile tylko zapragnął, po pewnym czasie Eleonora zauważyła, że w skarbcu jest mało klejnotów i odmówiła mu prezentów. Sprzeciwił się temu (chciał być bogaty) i w nocy poderżnął jej gardło - myślał, że nikt nie widzi i to był jego błąd - ja widziałam. Następnego dnia już go tu nie było - uciekł i zabrał ze sobą klejnoty, ale gdy umarł one wróciły na swoje miejsce w skarbcu królestwa cieni - skończyła opowiadać z wielkim uśmiechem
- Doskonale - wychrypiałam
- No widzisz jak cię dziadziuś załatwił - uśmiechnęła się szerzej ukazując białe zęby
- Mam jedno pytanie?
- Pytaj śmiało, jestem miła i pozwolę ci przed śmiercią znać parę odpowiedzi
- Czy ty zabiłaś moich rodziców? - zapytałam z gulą w gardle
- Oczywiście, że .... nie - odparła
Odetchnęłam z ulgą przynajmniej to nie ona
- Zleciłam to mistrzowi Fernardiem'u - dokończyła
Coś się we mnie zagotowało - ścisnęłam blade dłonie w pięści i całą swoją moc skupiłam na Xenofili. W jednej chwili jej twarz zrobiła się blada, a ręce zaczęły ściskać szyję - nie mogła oddychać. Moja złość była tak wielka, że królowa powoli umierał, niestety wrogowie w fioletowych kombinezonach położyli na mnie węża, który owinął się w około mojej nogi i zaczął smakować otwarte rany. Moc zmalała, a ból się nasilił. Umierałam. Xenofilia odzyskała kolor na twarzy, nałożyła czarną szatę i wyszła z pomieszczenia - zostawiając mnie z Leni'm. Noga zaczęła mi drętwieć przed oczami zawitały plamki, powoli zasypiałam ...

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział dziewiąty

Po stracie Bronx'a nie mogłam się odnaleźć. Wlokłam się za strażnikami, spowalniałam wędrówkę i wylewałam tony łez. Nie obchodziło mnie co myślą inni, że ciągle się na mnie denerwują i krzyczą bym przestała - ja nie potrafiłam. Osoba, która odeszła kochała mnie bardziej niż ta, która szła obok. Jamie widocznie nie był mi pisany i to co o nim myślałam - że był najwspanialszym chłopakiem na świecie - było błędem. Jestem ciekawa czy też, by poświęcił swoje życie dla mnie, pewnie bardziej kochał Mackenzie. Teraz to widzę, idą blisko siebie i trzymają się za ręce, piją z jednej butelki - tak jakby się całowali - i uśmiechają do siebie czule, a ja patrze na to ze złamanym i zdradzonym sercem. Właściwie byłam z Jamie tylko niecałe trzy dni i nie powinnam się przejmować, ale to jednak był mój pierwszy chłopak i najlepszy pocałunek - dlatego bardzo mnie to boli i przywołuje łzy. Są ciepłe i kapią mi na czerwone policzki, ocieram je rękawem i próbuje być silną kobietom. Powoli za horyzontu ukazuje się blady świt, lekki wiaterek muska moją twarz i dodaje sił, ale nie na długo, ponieważ  jestem już tak zmęczona, że mogłabym zasnąć nawet na gwoździach. Kiedy jest już dość jasno Jass nakazuje postój, obok wielkiego dęba. Wszyscy kładą się wokoło niego i zasypiają bez żadnego marudzenia, nawet ja.
... Stoję po środku cmentarza, jest ciemno i ponuro. Wilgotne powietrze daje się we znaki, aż ciarki przechodzą. Z jakiegoś powodu zaczynam biec, jakbym przed czymś uciekała. Teraz już wiem... za mną mknie zakapturzona postać. Jest coraz bliżej - czuje jej zimny oddech na karku - przyśpieszam. Potykam się o wystający z ziemi kamień i upadam przed wielkim nagrobkiem - leże twarzą do ziemi, powoli się podnoszę, włosy mam przyklejone do spoconej twarzy z drżącą ręką odgarniam je i widzę napis - Julieta, Gavin i Łucja. Moim oczom ukazuje się najgorszy obraz - grób moich rodziców, a nawet siostry...
Budzę się cała mokra, strażnicy jeszcze śpią, więc jest mi lżej, że mnie nie widzą. Wstaję i się rozciągam ( boli mnie każda część ciała) zbieram wszystkie włosy do reki i spinam na czubku głowy. Ziewam patrząc na świecące słońce, kiedy nagle czuję przenikliwie- pulsujące gorąco na nodze - już wiem, że to kamień, wyciągam go i widzę jasno żółty kolor. Instynkt podpowiada mi żebym poszła w głąb lasu rozum mówi nie, bo może mnie spotkać niebezpieczeństwo. Jednak jestem strasznie ciekawa czemu kamień zmienił po raz kolejny kolor więc poszłam w stronę wysokich, gęstych drzew. Otaczały mnie majestatyczne, zielone korony i piękny zapach świeżego powietrza słyszałam ćwierkanie skowronków i stukanie dzięcioła - byłam w raju. Szłam przed siebie i wsłuchiwałam się w szum liści i piękny śpiew ptaków. Czułam radość i ciepło, a jednocześnie cząstka mnie była zdenerwowana i smutna - coś miało się wydarzyć. Słońce, które dotychczas mocno świeciło schowało się za ciemne chmury dając tym chłodne powietrze i ponure niebo. Za drzew pojawił się wilk - ten sam, którego zranił Bronx - i zakapturzona postać z mojego koszmaru. Wiedziałam, że stanie się coś złego, ale nie sądziłam, że będzie to mój sen. Znów byłam w niebezpieczeństwie jedyne co trzymało mnie jeszcze twardo na nogach to kamień mnichów. Ściskałam go gorączkowo z myślą, że uda mi się znaleźć wyjście sytuacji. Wilk zaczął krążyć w około postaci, a ona kościstym  palcem wskazującym przywoływałam mnie do siebie. Co miałam zrobić? Musiałam podejść, przyciągała mnie ciekawość, a jednocześnie strach - co by się stało gdyby ... Od tajemniczej osoby dzieliło mnie kilka kroków, czułam ten sam zimny powiew wiatru. Tajemnicza postać była pochylona więc nie widziałam jej twarzy, ale słyszałam co mówiła:
- Czemu się boisz?
- Skąd ten pomysł? - odpowiedziałam z odwagą
- Widzę to ... i czuję
- Jak? - zapytałam podchodząc bliżej
- Znam uczucia każdego człowieka i nie tylko - powiedziała unosząc lekko głowę
- Kim jesteś? - ponownie zapytałam stając, bo bałam się podejść bliżej
- Zgadnij ... - powiedziała prostując rękę i muskając mój policzek kościstym palcem, zrobiło mi się zimno i zaczęłam się trząść
- Duchem? - zapytałam szczekając zębami
- Nie
- Trupem?
- Nie jest to poprawna odpowiedź
Postać opuściła rękę i zaczęła okrążać mnie dookoła, a mi z każdą chwilą było zimniej.
- Ty znasz odpowiedź - powiedziała
Myśl, która narzucała mi się od początku, ale bałam się ją wypowiedzieć była ... prawdą. Z trudem przełknęłam ślinę i wypowiedziałam to słowo zamykając oczy, bo nie chciałam widzieć co się za chwilę stanie.
- Śmiercią
- Oczywiście słonko - powiedziała i położyła mi dłoń na ramieniu - nie musisz się mnie bać, otwórz swoje prześliczne, piwne oczka
Zrobiłam to co kazała i tak jak myślałam nie byłam już w ciemnym lesie. Znajdowałam się na cmentarzu w białej mgiełce. Nie chciałam tu być, bałam się każdej sekundy, która nadejdzie. Usłyszałam głosy, ale w tej mgle nie widziałam nikogo. Nagle z mojej prawej strony pojawił się śnieżno- biały wilk, a z lewej ciemno-szary. Zwierzęta patrzył na siebie wrogo i były gotowe do ataku. Zaczęły szybko biec w swoją stronę i w jednej chwili skoczył ... widziałam tryskającą krew i słyszałam skowyt. Sierść latała wszędzie, ale była to tylko jedna, a mianowicie biała. Śnieżny wilk runą z hukiem na ziemię, a szary zaczął wgryzać się w jego ciało - powoli je zżerając. W moich oczach wezbrały się łzy, widziałam śmierć gorszą niż moich rodziców. Czemu ukazały się te zwierzęta?
- Twoje myśl są bardzo ciekawe - usłyszałam głos
- Odczep się od mnie! - krzyknęłam płacząc
- Spokojnie, nie chcesz znać odpowiedzi na twoje pytanie? - zapytał głos
- O wilkach?
- Tak
- Mów - rozkazałam
- Otóż śnieżny wilk to interpretacja dobra, a szary to zła - powiedział
- Ale to znaczy, że wygrało zło!
- Tak - odpowiedziała śmierć stając tuż za mną
Odwróciłam się w jej stronę i aż podskoczyłam ze strachu. Przed mną ukazała się najgorsza twarz - jeśli można to nazwać twarzą - bez nosa, oczu i włosów. Był tylko wąskie, proste usta zszyte razem, ale jakimś cudem słychać było z nich dźwięk. Łysa czaszka bez uszu przyprawiała mnie o dreszcze.
- Nie musisz się mnie bać - powiedziała
- Nie mam pewności ... - zaczęłam ale nie mogłam skończyć, za bardzo bałam się tego słowa
- Czy cię nie zabiję? - śmierć dokończyła za mnie
- Tak - przytaknęłam
- Nie
Poczułam ulgę, ale nie na długo, bo oto za śmiercią pojawili się rodzice. Byli smutni, ponurzy i przezroczyści - widziałam przez ich "ciała" ciemne nagrobki i drzewa. Stanęli po moich bokach otulając chłodnymi ramionami - nie czułam radości z ich obecności, bo wiedziałam, że to nie oni... to sobowtóry, których nie chciałam znać - przesunęłam się do tyłu, aby mnie nie dotykały. Odwrócili głowy w moją stronę i zgodnym tonem powiedzieli:
- Nie musisz się nas obawiać
- Mówiłaś, że nic mi nie zrobisz - powiedziałam przerażona
- Ja nie, ale oni chcą żeby ich córeczka dołączyła do tego dobrego świata - odpowiedziała
- Dobrego? Raczej złego - sprostowałam cofając się do tyłu
- Po co uciekasz? - zapytali rodzice sunąc w moją stronę z wyprostowanymi rękami, jakby chcieli mnie złapać
- Nie uciekam - kłamałam
W jednej chwili rzuciłam się pędem w przeciwną stronę niż stali rodzice. Biegłam ile sił w nogach nie patrząc gdzie stawiam stopy. Brakowało mi tchu i włosy przyklejały się do spoconego czoła. Było podobnie jak w śnie i wiedziałam, że za chwilę potknę się o wystający z ziemi kamień i legnę jak długa przed nagrobkiem mojej rodziny. Tak się właśnie stało, leżałam na zimnym, twardym gruncie myśląc o tym co za chwilę będzie. Podniosłam głowę i powoli uniosłam powieki, które miałam zamknięte i ujrzałam napis Julieta oraz Gavin. Nie było imienia mojej siostrzyczki - poczułam wielką ulgę, ale też smutek, bo nie byłam na pogrzebie rodziców - otarłam wierzchem dłoni spocone czoło i dotknęłam nagrobka. Ciemna, chropowata i lodowata powierzchnia o którą się oparłam dodała mi sił. Wstałam rozglądają się wokoło nie było ich tu - śmierci ani sobowtórów - podeszłam bliżej tablicy z imionami rodziców i musnęłam delikatnie wyryte litery. Czułam ich obecność, wiedziałam, że są tutaj - blisko mnie. Pochyliłam się i ucałowałam nagrobek - tak jakbym całowałam mamę i tatę. Z trudem wyprostowałam się i skierowałam w stronę lasu - ta droga według mnie była najlepsza. Powoli zbliżałam się do wysokich, suchych (bez liści) drzew, kiedy usłyszałam mocny i głęboki głos:
- Strzeż się, oni powrócą
Były to najgorsze słowa, które usłyszałam w całym moim życiu.

*

Byłam pomiędzy szarymi drzewami gdy las zazielenił się, a słońce wyszło za chmur - powróciłam do majestatycznego piękna. Targały mną uczucia - smutek (rodzice i siostra), radość (uciekłam od śmierci) - kiedy zbliżałam się do nadal śpiących strażników. Usiadłam na pniu ściętego drzewa i wpatrywałam się w promyki złocistego słońca. Ciepły wiatr otulał mnie i kołysał do snu - zamknęłam oczy i marzyłam ...
... Chyba zasnęłam zmęczona całą swoją przygoda, bo obudziła mnie Liv:
- Śpiochu wstawaj - powiedziała z pięknym uśmiechem
- Dobrze - wymamrotałam ziewając - Która godzina?
- Popołudnie, za chwilę wyruszamy 
- Kiedy wstaliście? 
- Niedawno ... - powiedziała i urwała kiedy podszedł Sean 
- Cześć złociutka wiesz jak ładnie spałaś na tym pniu - powiedział ze szczerym uśmiechem
- Mmmm ....- nie wiedziałam co powiedzieć, więc zapytałam - Jak?
- Uroczo - rzekł podnosząc jedną brew
- Nie wiedziałam, że mój brat umie coś takiego powiedzieć - wyznała Liv ze zdziwieniem
- Oj malutka jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz - odpowiedział otulając ją ramieniem
- Nie jestem mała - zaprzeczyła ze śmiechem
- Wiem ale ja tak cię kocham moja siostrzyczko - przytulił ją mocniej i ucałował czule w czoło
Przed mną stało szczęśliwe rodzeństwo, nie mogłam znieść tej sceny, bo widziałam siebie i Łucję jak same się przytulamy i jesteśmy radosne - przez to uroniłam kilka łez i zrobiło mi się smutno.
- Przepraszamy... zapomniałam, że ... - zaczęła Liv, ale ja jej przerwałam
- Nic nie szkodzi, po prostu za nią tęsknie - wyznałam z krzywym uśmiechem
- Ja chyba bym nie wytrzymała - powiedziała Liv i przytuliła mnie - Przepraszam za to co stało się drugiego dnia w świątyni - szepnęła mi do ucha
- Szczerze mówiąc całkiem o tym zapomniałam - rzekłam z uśmiechem
- To dobrze, a  teraz chodźmy coś zjeść - wzięła mnie za rękę i pociągnęła za sobą - Słyszałam, że jesteś wegetarianką
- Tak, za bardzo kocham zwierzęta żeby je ranić
- Ja też, chociaż jestem wegetarianką od dziecka, po mamię
- Ja od sześciu lat
- Mhhh... to długo wytrzymałaś. Mięsożerni mają słabą wolę, ale ty jesteś inna - powiedziała odwracając głowę w moja stronę
- Jestem roślinożercom - zaśmiałam się
- To też, widzę w tobie siłę i dobroć oraz szacunek do innego człowieka
- Jak to? Nie rozumiem?
- A fakt...mam taki dar, że znam cechy i myśli innych
- Naprawdę? - zapytałam ze zdumieniem
- No tak i wiem o co chcesz zapytać - powiedziała przystając
Moje policzki zrobiły się czerwone, bo zrozumiałam, że Liv zna moje aktualne myśli o Jamie'm.
- Tak - powiedziała
- Kocha? - zapytałam ze zdziwieniem
- Oczywiście, a co myślałaś? - odparła podnosząc brew (podobnie jak Sean)
- Że kocha Mackenzie - wyznałam czerwieniąc się
- Myśli o tobie cały czas! Nawet teraz!
- Naprawdę?
- Tak. tylko nie mów nikomu, że mam taki dar
- Czekaj co?
- Nikt nie wie, nawet Sean mnisi mi o tym powiedzieli, gdy miałam szkolenie na strażnika
- Dobrze nie powiem - powiedziałam kładąc rękę na sercu - przysięgam
Liv uśmiechnęła się do mnie i ścisnęła mnie za rękę. Polubiłam tę dziewczynę i wydaje mi się, że zostałyśmy przyjaciółkami.
- Więc dziś na śniadanie proponuje muffinkę bananową z wiórkami gorzkiej czekolady
- Mmm... brzmi nieźle, ale skąd ją weżniesz? - zapytałam
- Magia złotko, magia - uśmiechnęła się i wyciągnęła z długiego czarnego kozaka penmagicus'a
Liv zamknęła oczy i zaczęła ruszać ręką, z magicznego przedmiotu zaczęły błyskać niebieskie iskierki i na pniu drzewa ukazał się talerz z muffinkami. Dookoła nas czuć było piękny zapach bananów i czekolady, aż ślinka napływała do ust. Wzięłam jedną i ugryzłam - najlepszą na świecie babeczkę - była tak dobra i aromantyczna, że nie mogłam się powstrzymać i gdy zjadłam pierwszą to sięgnęłam po drugą i dosłownie połknęłam w całości.
- Przepyszne - wyznałam oblizując usta z czekolady
- Wiem, bo to zaklęcie potrafię perfekcyjnie - pochwaliła się z uśmiechem
- Haha właśnie widzę, a inne zaklęcia? - zapytałam z ciekawością
- Zaklęcia waleczne idą mi tak sobie - ściszyła ton - ale nikomu nie mów - lepiej radzę sobie z jedzeniem - zaśmiała się
- Okey - przysięgłam
- Dobra muszę wyczarować coś dla chłopców, niech pomyślę ... stek
- Doskonały pomysł - krzyknął Lucas
- Nie podsłuchuj - odkrzyknęła i zamknęła oczy
Przed nami pojawił się wielki talerz z sześcioma wielkimi krwistymi stekami.
- Super siostrunio - podszedł Sean i pocałował ją delikatnie w czoło
- Zabieraj - odparła
- Już, nie będę cię ranić. Wiem, że tego nie lubisz - powiedział i zabrał talerz w stronę innych strażników
- A Mackenzie? - spytałam,bo zauważyłam tylko sześć steków
- Ona woli sama i nie je przy nas - odpowiedziała
- Nawet przy tobie? - zdziwiłam się
- Ona mnie nie lubi, po prostu w świątyni byłam dla niej koleżanką, aby nie była sama - wyznała
- Rozumiem
- Bo wiesz, dla mnie było obojętnie czy jestem z chłopcami czy z nią, dla nie jej. Tylko wtedy kiedy chodziła z Jamie siedziała z nimi przy stole i spędzała czas
- Długo byli razem? - zapytałam
- Około czterech miesięcy - powiedziała
- A kto ...? - zaczęłam, ale Liv mi przerwała
- On. Po prostu jednego dnia zaprosił ją na piknik i zerwał jakby nigdy nic
Pomyślałam o tym, że nie jesteśmy parą - nie chciałabym zostać tak podle rzucona jak Mackenzie - zrobiło mi się od razu milej na duszy i z uśmiechem zapytałam:
- Liv mam pytanie?
- Tak, chodźmy - wzięła mnie za nadgarstek i skierowałyśmy się na pięknie złote pole
Szłyśmy wśród zbóż stąpając na twardym, suchym gruncie. Promienie słońca grzały nas w głowy, po czole spływał nam pot. Gdy dotarłyśmy do małej polanki na której stał olbrzymi dąb, Liv wyczarowała nam dwie butelki wody i z wielką przyjemnością opróżniłyśmy je do dna. Usiadłyśmy w cieniu - pod majestatyczną, zielona koroną - i zaczęłyśmy ćwiczenia.
- Na początek musisz poczuć w sobie magię - powiedziała Liv
- Jak?
- Zamknij oczy i skup się
Uczyniłam to co kazała mi ciemno włosa przyjaciółka.
- Teraz uwierz w moc magi
Wierzyłam - wiedziałam, że istnieje.
- Pomyśl o czymś miłym
Myślałam o moich rodzicach i siostrze jak kiedyś chodziliśmy na spacery w świetle księżyca i jak razem z Łucja wymyślałyśmy piosenki o najcudowniejszej nocy na świecie - to było moje najpiękniejsze wspomnienie związane z nimi.
- Teraz wyczaruj deszcz
Tylko jak pomyślałam. Jedyne co mi przyszło do głowy to skupić całą swoją uwagę na deszczu i oderwać ją od rodziny. Tak też zrobiłam i od razu poczułam zimne krople na całym ciele, otworzyłam oczy i przed sobą miałam mokrusieńką i uśmiechniętą od ucha do ucha Liv.
- Gratulacje, wyczarowałaś deszcz
- Jesteś mokra - uznałam lekko się pesząc
- Co z tego ty też, a poza tym było mi strasznie gorąco - przyznała
- Co teraz? - spytałam
- Usuń deszcz - poprosiła
- Dobrze
Skupiłam całą swoja uwagę na słońcu i moja moc sprawiła, że już nie padało. Cała szczęśliwa przytuliłam Liv i z uśmiechem krzyknęłam:
- Dziękuje, jesteś wielka!
- Jestem przeciętna metr sześćdziesiąt to wcale nie dużo - wyznała ze śmiechem
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Jesteś super i masz takie samo poczucie humoru jak Sean
- W końcu jesteśmy spokrewnieni - powiedziała - chyba. Jak sądzisz jesteśmy podobni?
- Z wyglądu tak, z charakteru troszeczkę - odpowiedziałam
- Powiedz mi... ciężko ci bez siostry ? - zapytała
- Czasami tak
- Nie wiem czy ja dałabym radę bez Sean'a - wyznała - Ciężko było gdy moi rodzice zginęli, nie mogłam sobie poradzić, mój brat robił wszystko bym była szczęśliwa
- Kiedy umarli?
- Cztery lata temu - powiedziała i pojedyncza łza spadła jej na policzek
- Nie przyzwyczaiłaś się jeszcze, że ich nie ma - spytałam
- Tak, kiedy sobie o nich przypominam zawszę jest mi smutno i czuję się samotna - wyznała ocierając twarz
- Nie jesteś samotna, masz Sean'a i mnie - powiedziałam przytulając ją
- Ty też masz nas i pomożemy ci odnaleźć Łucję
- Dzięki
Siedziałyśmy tak jeszcze długo przytulone do siebie, kiedy penmagicus Liv zaczął wibrować i świecić na czerwono.
- Chłopcy są w niebezpieczeństwie - krzyknęła wstając
Zrobiłam to samo i razem z Liv zaczęłyśmy biec w stronę lasu. Gdy w końcu skończyły się zboża naszym oczom ukazała się scena walki. Strażnicy walczyli z ludźmi ubranymi na fioletowo- czarno. Liv wyciągnęła nóż z buta - który po naciśnięciu guzika zmienił się w srebrny miecz - i pobiegła w stronę bitwy. Ja stałam przyglądając się wrogą - mieli czarne peleryny z kapturem i fioletowe kombinezony, twarz bladą, a oczy świeciły się na zielono - gdy nagle jeden z nich skoczył na mnie przygwożdżając swoim ciałem do ziemi. Poczułam przeszywający ból pleców i głowy, osobnik trzymał mnie za nadgarstki, które były wykręcone nad moją głową. Próbowałam się uwolnić - wierzgałam nogami i nawet udało mi się kopnąć wroga w plecy, ale niestety był silniejszy i uderzył mnie w twarz. Szczęka odleciała mi w bok, a z nosa zaczęła lecieć krew. Czułam jak wiąże grubym sznurem moje ręce, które powoli zaczynały drętwieć.
- Zostaw mnie - krzyknęłam
- Lepiej się zamknij jeśli chcesz żyć - odpowiedział surowo i podniósł mnie na nogi
Ledwo mogłam stać, wszystko mnie bolało, a krew lała się strumieniami plamiąc moje czarne ubranie. Widziałam jak Lucas walczy z dwoma wrogami na raz, jak Derek odcina rękę i jak tryska krew, wszyscy strażnicy próbowali się ratować tylko ja nie potrafiłam. Mój przeciwnik wyciągnął nóż i złapał mnie za ramię trzymając ostre narzędzie przy szyj. Zaczęłam się denerwować, krople potu zraszały moje czoło, próbowałam się uwolnić - na próżno.
- Przestań, bo przetnę ci tętnicę - powiedział facet, który mnie trzymał
- Martwa raczej ci się nie przydam - uznałam
- Masz rację - przyznał i gwizdnął
Wszyscy, którzy toczyli walkę zamarli i spojrzeli w naszą stronę.
- Jeśli chcecie, żeby ta dziewczyna nie umarła, przestańcie walczyć - krzyknął
- Czemu mielibyśmy na tym poprzestać? - zapytał Jamie
Jak on mógł, chciał żebym zginęła, aż tak mnie nienawidził?
- Chyba ją kochasz, prawda? - zapytał osobnik, który trzymał nóż przy mojej krtani
- Nie - wyznał twardym głosem Jass
Nie mogłam tego znieść musiałam uratować się sama. Zamknęłam oczy i gorączkowo myślałam o tym, by każdy wróg runął na ziemię martwy - wierzyłam w to. Tak też się stało, niebezpieczeństwo padło na twardą murawę, a ja uświadomiłam sobie, że zabiłam człowiek - nie jednego, a dziesięciu. Z niedowierzaniem osunęłam się na trawę mdlejąc w kałuży krwi.

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział ósmy

Po tym jak zostałam uratowana przed śmiercią poszłam do łóżka i spałam prawie przez cały dzień dopóki nie obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałam zerknęłam w lustro - moje włosy to istne siano  więc spięłam je w luźny kok - i poszłam otworzyć drzwi.
- Hej - powiedziałam z uśmiechem
- Wyspałaś się? - zapytał Jass
- Tak
- To dobrze. Czas wyruszyć w drogę - oznajmił i odszedł
Czemu tak się zachował? Czy to co powiedziała Mackenzie spełniło się? Zastanawiając się złapałam za ciemne ubrania i włożyłam je. Z uśmiechem popatrzyłam w lustro - ciemne dżinsy rurki, bluzka na długi rękaw i jesienna kurtka na guziki - to mi się podobało. Jedyny minus to botki na obcasie - nadal za nimi nie przepadałam - ale umiałam już w nich chodzić, a nawet biegać więc było ok. Z szafki nocnej zabrałam kamień mnichów włożyłam go do tylnej kieszeni spodni i wyszłam z pokoju. Nie wiedziałam dokąd się udać więc wybrałam kierunek siłowni strażników. Tą drogę znałam na pamięć, dlatego zajęło mi to tylko kilka minut. Doszłam do wielki wrót i otworzyłam je magią - z której potrafiłam korzystać - w środku zastałam wybranych do podróży, Magnusa i kilku mnichów w tym Grahama. Podeszłam bliżej i zostałam powitana uśmiechami.
- Jesteście wszyscy, gotowi by wziąć udział w przygodzie życia - zaczął przełożony strażników
- Za chwilę wyślemy was magią do jednej z wiosek w Chinach tam pójdziecie pieszo po Łucję. Nie dajcie się i uważajcie w lesie zmarłych i na mokradłach - powiedział Hum
- Trzymajcie broń zawsze odbezpieczoną żeby można było szybko strzelić - dodał Magnus
- Czy jesteście gotowi? - zapytał Roks
- Tak - odpowiedzieli wszyscy razem.
- Iss ... ? A ty? - zapytał Lucas
- Też jestem gotowa - powiedziałam chociaż nie wierzyłam w te słowa
- Dobrze proszę stańcie przed magicznym lustrem
Cała ósemka stanęła przed zwierciadłem. Wszyscy byliśmy ubrani na czarno i każdy (oprócz mnie) miał broń. Mnisi zaczęli rytuał i powierzchnia lustra stała się płynna. Podeszliśmy bliżej i dosłownie weszliśmy w tę magiczna "wodę". W środku było biało jak w nicości, poczułam zimny wiatr, który zaczął nami rzucać na rożne strony. Nagle zniknął Jamie potem Bronx i Liv następnie Mackenzie, Sean, Lucas i Derek, a ja zostałam zupełnie sama - nie na długo. Leciałam znowu przez jasno-niebieskie chmury widząc pod mną zielone kolory. Byłam coraz bliżej ziemi - co strasznie mnie przerażało - kiedy nagle poczułam, że spadam wolniej - moje myśli jak czar spełniły, że na miękkiej trawie stanęłam na nogach w przeciwieństwie do innych, którzy leżeli lub siedzieli. Parę oczu patrzyło na mnie z podziwem gdy stałam twardo na nogach, pomogłam innym wstać i zapytałam:
- Gdzie jesteśmy?
- W Chinach - odpowiedział Lucas
- A dokładniej?
- W wiosce Chan-ganan
- Brzmi fajnie - uznałam
- Wcale nie jest - powiedział Jamie - Idziemy!
Wszyscy ruszyliśmy za nim w stronę pola. Szliśmy przez wysokie, złociste zboże wdychając świeże naturalne powietrze. Bardzo mi się tu podobało- uwielbiałam jeździć na wieś - w przeciwieństwie do Mackenzie, która ciągle marudziła i denerwowała wszystkich dookoła. Słońce dawało się we znaki, ponieważ wszyscy (w tych czarnych ubraniach) byliśmy mokrzy jak szczury. Z tego powodu nie lubiłam tego ciemnego koloru (prawdę mówiąc uwielbiam liliowy). Po trudzie jaki przeszliśmy idąc w zbożach nastał wymarzony odpoczynek. Strażnicy zrzucili z siebie broń i z przyjemnością oraz wielką radością położyli się na zimnej ziemi, ja zrobiłam to samo. Ułożyłam się wygodnie opierając o kamień i obserwując chmury. Widziałam wielkie okulary na twarzy dinozaura - tak ta moja wyobraźnia - i małego bezbronnego kotka. Poprawiło mi to humor więc mogłam spokojnie się zdrzemnąć- tak jak inni strażnicy.

*

Obudziłam się jak zachodziło słońce, reszta moich towarzyszy jeszcze spała więc postanowiłam ich nie budzić. Wstałam otrzepując się z grudek ziemi i kilku milimetrowych robaczków oraz poprawiając koka. Rozglądnęłam się dookoła i postanowiłam, że przejdę się na łąkę. Ominęłam cichutko Bronx'a i Seana (który strasznie chrapał) oraz Jamie'go (jak on uroczo spał) i weszłam na miękką trawę. Zapadały mi się obcasy i szłam jak połamana. Było chłodno przeciwieństwie do dzisiejszego dnia więc zapięłam guziki kurtki i skrzyżowałam ręce na piersi - ocieplając się przy tym. Z daleka usłyszałam szum wody i postanowiłam, że tam pójdę - chciałam się trochę odświeżyć i napić wody. Zbliżałam się do rzeczki, kiedy usłyszałam, że coś się za mną porusza. Odwróciłam się i przed mną stał wielki, szary wilk. W jego oczach widać było grozę, a w moich strach. Nie miałam pojęcia co zrobić jedne co mi wpadło do głowy to stać w miejscu bez ruchu. Wilk zaczął mnie okrążać tak jakby chciał na mnie skoczyć. Stałam i obserwowałam ruchy mojego wroga. Jego futro było brudne i zniszczone - było mi go szkoda. Powolnym ruchem wyciągnęłam rękę do przodu, aby (nie wiem dlaczego chciałam to zrobić) pogłaskać zwierzątko. Wilk podszedł do mnie, a ja poklepałam go po łepku. Był miły i nic mi nie zrobił nawet pozwolił podrapać się za uchem. Klękłam i wtuliłam się w jego futerko, a on polizał mnie swoim szorstkim językiem. Nie wiem czemu się go bałam - to co stało się potem było straszne.  
Kiedy przytulałam wilka strażnicy odnaleźli mnie i myśleli, że on chce mnie zranić. Wtedy Bronx strzelił zatrutą strzałą prosto w brzuch zwierzątka. Widziałam morze krwi i nie mogłam uwierzyć, że ten chłopak go zabił. Dlaczego? Wyciągnęłam strzałę i odrzuciłam ją kładąc w krwawiącą ranę dłoń. Cierpiał czułam to i próbowałam magią złagodzić ból. Słyszałam strażników, którzy krzyczeli bym tego nie robiła, ale ja musiałam go uratować. Po chwili wilczek stanął na łapkach liżąc mnie po twarzy. Nagle poczułam, że kamień mnichów - który miałam w kieszeni - parzył mnie w nogę. Wyciągnęłam go i zobaczyłam inny kolor - czerwony. Wilk popatrzył mi w oczy i w myślach usłyszałam "Dziękuje" po czym czmychnął w krzaki. Ścisnęłam w ręku kamień i włożyłam go do kieszeni wstając i podchodząc do reszty.
- Co to było? - spytał zdziwiony Sean
- Uratowałam go - rzekłam
- Czemu?
- Bo wiedziałam, że jest dobry
- Nie powinnaś ... - zaczął Bronx ale ja mu przerwałam
- To raczej ty nie powinieneś go zabijać - krzyknęłam
- Ratowałem cię - powiedział
- Następnym razem tego nie rób - odparłam
Jass, który stał obok nie odezwał się wcale, tylko przyglądał mi się badawczo - uznałam, że już mi nie ufa i nie zależy mu na mnie więc pogodziłam się z myślą, że nie jesteśmy już razem.

*

 Zapadł zmrok kiedy doszliśmy do lasu. Nie było nic widać, ponieważ rozciągała się gęsta mgła. Powolnym krokiem weszliśmy w biel. Strażnicy trzymali broń i penmagicus'y, które oświetlały drogę. Czułam kogoś obecność przez co ciągle się rozglądałam. Szłam przed siebie sprawdzając gdzie stąpam. Było cicho, bardzo cicho - co mnie niepokoiło - chciałam się odezwać do innych gdy nagle usłyszałam krzyk. Słyszałam świst strzałów i nie wiedziałam co mam robić. Ruszyłam szybciej przed siebie nie wiedząc dokąd biegnę. Wokoło mnie było pełno wysokich drzew, chciałam się na któreś z nich wdrapać i ukryć, ale żadne nie miła gałęzi. Biegłam coraz szybciej ciągle słysząc krzyki i strzały. W pewnej chwili mgła lekko rozstąpiła się i ukazała szokujący dla mnie widok. Z ziemi zaczęła wyrastać zakrwawiona ręka z długimi, czarnymi pazurami. Stanęłam nie wiedzą co robić, przed mną "wyrosła" stara kobieta bez włosów i cała we krwi. Sunęła prosto na mnie ukazując swoje cztery kły, które najchętniej wtopiłaby w moje młode ciało. Nie miała lewego ucha i prawej stop - co wyglądało strasznie - jej suknia była brudna od ziemi i czerwonej mazi. Dzieliły ją od mnie zaledwie trzy metry, kiedy nagle z zarośli wybiegł Bronx strzelając w jej ciało jak w tarczę. Kule przedziurawiły jej prawe ramię, brzuch i kolano wypłynęła z tych miejsc krew, ale dziwna postać stała dalej obracając się w kierunku Bronx'a. Chłopak wyciągnął nóż i dźgnął nim w jej szyję - kobieta sunęła dalej. Bronx właśnie załadowywał magazynek pistoletu, kiedy za nim ukazał się mężczyzna (podobnym do kobiety) i wtopił zęby w jego ramię, z którego zaczęła tryskać krew. Krzyknął z bólu i upadł na ziemię dziwne postacie pochyliły się nad jego ciałem i wgryzły w jego ręce i nogi. Znów krzyknął i zesztywniał- kobieta i mężczyzna zapadli się pod ziemię zostawiając ciało w kałuży krwi. Podbiegłam do Bronx'a i położyłam rękę na jego sercu. Próbowałam uleczyć go magią, ale na próżno - rany były zbyt wielkie, a moja moc zbyt słaba. Z moich oczu zaczęły kapać łzy, Bronx mnie uratował i zginął - tak kochał swoje życie, a ja mu je zabrałam. Poczułam żal, że byłam dla niego nie miła i wredna. Podniosłam jego głowę i położyłam sobie na kolanach przytulając się do niego i całując go w czoło. Kochał mnie, a ja uświadomiłam sobie, to dopiero po jego śmierci. Płakałam tak długo dopóki nie nie przyszli wszyscy strażnicy. Chłopcy wykopali dziurę i złożyli tam ciało. Oddaliśmy mu hołd i opuściliśmy las zmarłych. Przypomniały mi się słowa Hum'a, który ostrzegał nas przed tym strasznym miejscem. Było jednak za późno.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział siódmy

Łucja jest bezpieczna, nie umrze ... przynajmniej na razie. Ta w pół wesoła myśl męczyła mnie kiedy szłam do sali ćwiczeń strażników. Było już późno - księżyc już dawno wszedł na granatowe niebo dookoła niego lśniły gwiazdki - kiedy za zakrętu wyszła ciemna, wysoka postać. Tajemnicza osoba z czarnym kapturem szła w moją stronę - byłam przerażona co ten ktoś lub coś chce od mnie - dwa lub trzy metry dzieliły nas od siebie, kiedy nagle postać stanęła i gestem dłoni przywołała mnie do siebie. Nie miałam pojęcia co mam zrobić, gorączkowo myślałam jak uciec, ale do sali Perłowej było za daleko więc postanowiłam, że podejdę i stawię czoło złu- jakie na mnie czeka. Powolnym krokiem ruszyłam przed siebie, byłam blisko zakapturzonej postaci kiedy kaptur zsunął się i ukazał twarz. Znów on - przede mną ukazał się Bronx - jego twarz pokrywało kilka blizn i czarnych pieprzyków. Stał przeszywając mnie swoim wzrokiem nic nie mówiąc. Nie mogąc tego znieść odezwałam się pytając:
- Czego chcesz?
Nie usłyszałam odpowiedzi.
- Czy mogę wiedzieć czego od mnie chcesz?
- Możesz - usłyszałam twardy ton głosu
- No to odpowiedz - powiedziałam ze złością
- Na pewno? Bo możesz tego nie przeżyć - uświadomił  mnie ukazując kilka białych zębów
- Mów! - odpowiedziałam rozkazująco
- Dobrze, a więc Issabello ja cię szaleńczo kocham i chciałbym żebyś to wiedziała, bo tylko ze względu na ciebie biorę udział w tej niebezpiecznej wyprawie. - powiedział dotykając moje włosy-  Za bardzo kocham swoje życie - dodał po chwili uśmiechając się
- Zapomnij! Ja cię nie kocham, wybij to sobie z głowy! - prawie krzyknęłam odchodząc od niego kilka kroków
- Nie dam ci uciec - złapał mnie za nadgarstek uziemiając swoimi ramionami bym nie mogła zwiać - Ja cię kocham i żaden inny beznadziejny chłopak tego nie zmieni! Słyszysz!?
- Masz mnie puścić - zażądałam szarpiąc się - I jaki chłopak?
- Nie udawaj - jego uścisk  ręki nasilił się - Kochasz Jamie'go i nawet się z nim całowałaś
- To nie twoja sprawa - krzyknęłam
- Nie musisz krzyczeć i tak tu nikogo nie ma - zapewnił mnie z szyderczym uśmiechem
- Wiesz dziękuje Jamie'mu za to, że mnie czegoś przydatnego nauczył  - powiedziałam
- Czego on może cie nauczyć? - zapytał ze wstrętem
- Tego - powiedziałam i walnęłam z całej siły prosto w kolano
Bronx upadł wyjąc z bólu, a ja z satysfakcją uciekłam w stronę sali treningowej strażników. Biegłam ile sił w nogach - chociaż wiedziałam, że Bronx nie podniesie się tak szybko - przez ciemny korytarz, gdy nagle wpadłam na ... Jamie'go. Z wielkim hukiem mój chłopak upadł na podłogę, a ja na niego. Jego miękkie ramiona złapały mnie przytulając i jednocześnie uspokajając - czułam się bezpieczniej. Po chwili nasze nosy pocierały się o siebie, a usta złączyły. Ten namiętny pocałunek trwał dłużej niż dotychczas pochłaniał mnie całą bez chwili wytchnienia. Moje ręce wplątały się w blond włosy Jamie'go jego zaś trzymał mnie na niższej partii pleców. Nie obchodziło mnie nic innego tylko ta namiętna chwila nie chciałam, by ktoś ją przerwał - jednak była taka osoba co wszystko popsuła.
- Wolisz ją od mnie?! - krzyknęła
Jass przerwał całowanie pomógł mi wstać i sam podniósł się z podłogi.
- Raczej nie powinno cię to obchodzić - odpowiedział
- Ze mną nie robiłeś tego na korytarzu
- Mackenzie to nie tak...- próbował się tłumaczyć, ale ona mu przerwała
- Niby jak? My nawet nie mogliśmy całować się na treningu, a ty robisz to z nią na podłodze w świątyni - krzyczała
- Słuchaj nie jesteśmy już razem - powiedział to stanowczym tonem - Issabella to moja dziewczyna i ją kocham, nie ciebie!
- Ciekawe czy ona tez cię kocha - powiedziała z szyderczą miną - Co Iss pochwal się Jass'jemu co powiedział ci dziś Bronx?
- Co powiedział? - zapytał wściekły Jamie
- Nic - odpowiedziałam zmieszana
- Jak to? Przecież on cię kocha - wypowiedziała to Mackenzie z zajadłością w głosie
- Ja go nie kocham! - wrzasnęłam
- Ale byliście tak blisko - upierała się - Bardzo blisko - mówiła to specjalnie, żeby rozwścieczyć bardziej Jamie'go
- Co?! - zapytał
- Nic po prostu trzymał mnie i nie chciał wypuścić - odpowiedziałam
- Czemu? - mój chłopak nie ustawał
- Bo chciałam uciec przed nim - wyznałam
- Zrobił ci coś?
- Nie
- Jak nie przecież widać gołym okiem, że coś jest nie tak - dodała Mackenzie, by Jamie był bardziej zazdrosny
- Gdzie on jest?!
- Chyba u siebie - syknęła Mackenzie
Jass nie wytrzymał i pędem ruszył do pokoju Bronx'a zostawiając nas same. Chciałam za nim pobiec, wytłumaczyć, że nic się nie stało- zapobiec rozlewowi krwi - ale nie miałam pojęcia dokąd.
- Czemu to zrobiłaś? - zapytałam chociaż wiedziałam, że jest to głupie pytanie (znałam odpowiedz)
- Jak myślisz złociutka? Jak wzbudzę w nim zazdrość łatwiej mi będzie znienawidzić go do ciebie - powiedziała z wielką satysfakcją w oczach
- Nie uda ci się to. Jass mnie kocha, a ja jego!
- To czemu pobiegł wykończyć Bronx'a? - zapytała kładąc rękę na biodrze
Nie wiedziałam co powiedzieć było wiadomo, że jest zazdrosny i może mnie już nienawidzić. Mackenzie cała radosna odwróciła się do mnie i poszła zostawiając mnie na ciemnym korytarzu.

*

Po incydencie z Bronx'em i Mackenzie nie miałam co ze sobą zrobić. Wyszłam ze świątyni na ogród mnichów, aby odświeżyć myśli. Lekki, chłodny wiaterek wiał mi w twarz dodając sił. Szłam kamienną ścieżką oglądając - w blasku pochodni - liczne kolorowe kwiatki. Doszłam do końca wyznaczonej dróżki i usiadłam na kamiennej ławce obsianej różami - tej samej na której pierwszy raz się całowałam. Patrzyłam przed siebie w ciemność - nic nadzwyczajnego, ale jednak wciągnął mnie jakiś tajemniczy poblask - wiedząc co albo kto tam jest. Wstałam i szybkim ruchem poszłam nad jeziorko - wiedziałam, że nie mogę tam wrócić, ale musiałam zobaczyć rodziców - złapałam za pochodnię i nachyliłam się oświetlając wodę. Widziałam ich smutnych, zakrwawionych - bez życia. Chciałam ich przytulić, ucałować, ale nie mogłam. Moją przeszkodom było majestatyczne jeziorko i świadomość, że jak wskoczę to nie powrócę. Jednak miłość do ludzi leżących na dnie była silniejsza. Już chciałam włożyć nogę gdy naglę usłyszałam głosy:
- Nie zrobisz tego słyszysz - był to Jass
- Nie rób tego - krzyknął Bronx
Oboje złapali mnie za ręce i nie puszczali - chociaż ja chciałam wskoczyć. Jamie złapał mnie w tali, a Bronx zabrał pochodnię - odciągając mnie od rodziców.
- Iss? - zapytał mój chłopak - Jesteś?
Zamiast odpowiedzieć rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuje - wyszeptałam
On ucałował mnie w czoło mówiąc:
- Nie dał bym ci zginąć
- Ja już pójdę - wtrącił Bronx
- Okey - powiedział Jass
Nie miałam zamiaru nic mówić, nienawidziłam tego chłopaka. Zerknęłam tylko kontem oka jak odchodził, widziałam, że miał podbite oko i siną wargę - Jamie nieźle mu dołożył.

*

Po tym jak zostałam uratowana przed śmiercią poszłam do łóżka i spałam prawie przez cały dzień dopóki nie obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałam zerknęłam w lustro - moje włosy to istne siano  więc spięłam je w luźny kok - i poszłam otworzyć drzwi.
- Hej - powiedziałam z uśmiechem
- Wyspałaś się? - zapytał Jass
- Tak
- To dobrze. Czas wyruszyć w drogę - oznajmił i odszedł
Czemu tak się zachował? Czy to co powiedziała Mackenzie spełniło się? Zastanawiając się złapałam za ciemne ubrania i włożyłam je. Z uśmiechem popatrzyłam w lustro - ciemne dżinsy rurki, bluzka na długi rękaw i jesienna kurtka na guziki - to mi się podobało. Jedyny minus to botki na obcasie - nadal za nimi nie przepadałam - ale umiałam już w nich chodzić, a nawet biegać więc było ok. Z szafki nocnej zabrałam kamień mnichów włożyłam go do tylnej kieszeni spodni i wyszłam z pokoju. Nie wiedziałam dokąd się udać więc wybrałam kierunek siłowni strażników. Tą drogę znałam na pamięć, dlatego zajęło mi to tylko kilka minut. Doszłam do wielki wrót i otworzyłam je magią - z której potrafiłam korzystać - w środku zastałam wybranych do podróży, Magnusa i kilku mnichów w tym Grahama. Podeszłam bliżej i zostałam powitana uśmiechami.
- Jesteście wszyscy, gotowi by wziąć udział w przygodzie życia - zaczął przełożony strażników
- Za chwilę wyślemy was magią do jednej z wiosek w Chinach tam pójdziecie pieszo po Łucję. Nie dajcie się i uważajcie w lesie zmarłych i na mokradłach - powiedział Hum
- Trzymajcie broń zawsze odbezpieczoną żeby można było szybko strzelić - dodał Magnus
- Czy jesteście gotowi? - zapytał Roks
- Tak - odpowiedzieli wszyscy razem.
- Iss ... ? A ty? - zapytał Lucas
- Też jestem gotowa - powiedziałam chociaż nie wierzyłam w te słowa
- Dobrze proszę stańcie przed magicznym lustrem
Cała ósemka stanęła przed zwierciadłem. Wszyscy byliśmy ubrani na czarno i każdy (oprócz mnie) miał broń. Mnisi zaczęli rytuał i powierzchnia lustra stała się płynna. Podeszliśmy bliżej i dosłownie weszliśmy w tę magiczna "wodę". W środku było biało jak w nicości, poczułam zimny wiatr, który zaczął nami rzucać na rożne strony. Nagle zniknął Jamie potem Bronx i Liv następnie Mackenzie, Sean, Lucas i Derek, a ja zostałam zupełnie sama - nie na długo. Leciałam znowu przez jasno-niebieskie chmury widząc pod mną zielone kolory. Byłam coraz bliżej ziemi - co strasznie mnie przerażało - kiedy nagle poczułam, że spadam wolniej - moje myśli jak czar spełniły, że na miękkiej trawie stanęłam na nogach w przeciwieństwie do innych, którzy leżeli lub siedzieli. Parę oczu patrzyło na mnie z podziwem gdy stałam twardo na nogach, pomogłam innym wstać i zapytałam:
- Gdzie jesteśmy?
- W Chinach - odpowiedział Lucas
- A dokładniej?
- W wiosce Chan-ganan
- Brzmi fajnie - uznałam
- Wcale nie jest - powiedział Jamie - Idziemy!
Wszyscy ruszyliśmy za nim w stronę pola. Szliśmy przez wysokie, złociste zboże wdychając świeże naturalne powietrze. Bardzo mi się tu podobało- uwielbiałam jeździć na wieś - w przeciwieństwie do Mackenzie, która ciągle marudziła i denerwowała wszystkich dookoła. Słońce dawało się we znaki, ponieważ wszyscy (w tych czarnych ubraniach) byliśmy mokrzy jak szczury. Z tego powodu nie lubiłam tego ciemnego koloru (prawdę mówiąc uwielbiam liliowy). Po trudzie jaki przeszliśmy idąc w zbożach nastał wymarzony odpoczynek. Strażnicy zrzucili z siebie broń i z przyjemnością oraz wielką radością położyli się na zimnej ziemi, ja zrobiłam to samo. Ułożyłam się wygodnie opierając o kamień i obserwując chmury. Widziałam wielkie okulary na twarzy dinozaura - tak ta moja wyobraźnia - i małego bezbronnego kotka. Poprawiło mi to humor więc mogłam spokojnie się zdrzemnąć- tak jak inni strażnicy.

*

Obudziłam się jak zachodziło słońce, reszta moich towarzyszy jeszcze spała więc postanowiłam ich nie budzić. Wstałam otrzepując się z grudek ziemi i kilku milimetrowych robaczków oraz poprawiając koka. Rozglądnęłam się dookoła i postanowiłam, że przejdę się na łąkę. Ominęłam cichutko Bronx'a i Seana (który strasznie chrapał) oraz Jamie'go (jak on uroczo spał) i weszłam na miękką trawę. Zapadały mi się obcasy i szłam jak połamana. Było chłodno przeciwieństwie do dzisiejszego dnia więc zapięłam guziki kurtki i skrzyżowałam ręce na piersi - ocieplając się przy tym. Z daleka usłyszałam szum wody i postanowiłam, że tam pójdę - chciałam się trochę odświeżyć i napić wody. Zbliżałam się do rzeczki, kiedy usłyszałam, że coś się za mną porusza. Odwróciłam się i przed mną stał wielki, szary wilk. W jego oczach widać było grozę, a w moich strach. Nie miałam pojęcia co zrobić jedne co mi wpadło do głowy to stać w miejscu bez ruchu. Wilk zaczął mnie okrążać tak jakby chciał na mnie skoczyć. Stałam i obserwowałam ruchy mojego wroga. Jego futro było brudne i zniszczone - było mi go szkoda. Powolnym ruchem wyciągnęłam rękę do przodu, aby (nie wiem dlaczego chciałam to zrobić) pogłaskać zwierzątko. Wilk podszedł do mnie, a ja poklepałam go po łepku. Był miły i nic mi nie zrobił nawet pozwolił podrapać się za uchem. Klękłam i wtuliłam się w jego futerko, a on polizał mnie swoim szorstkim językiem. Nie wiem czemu się go bałam - to co stało się potem było straszne.  
Kiedy przytulałam wilka strażnicy odnaleźli mnie i myśleli, że on chce mnie zranić. Wtedy Bronx strzelił zatrutą strzałą prosto w brzuch zwierzątka. Widziałam morze krwi i nie mogłam uwierzyć, że ten chłopak go zabił. Dlaczego? Wyciągnęłam strzałę i odrzuciłam ją kładąc w krwawiącą ranę dłoń. Cierpiał czułam to i próbowałam magią złagodzić ból. Słyszałam strażników, którzy krzyczeli bym tego nie robiła, ale ja musiałam go uratować. Po chwili wilczek stanął na łapkach liżąc mnie po twarzy. Nagle poczułam, że kamień mnichów - który miałam w kieszeni - parzył mnie w nogę. Wyciągnęłam go i zobaczyłam inny kolor - czerwony. Wilk popatrzył mi w oczy i w myślach usłyszałam "Dziękuje" po czym czmychnął w krzaki. Ścisnęłam w ręku kamień i włożyłam go do kieszeni wstając i podchodząc do reszty.
- Co to było? - spytał zdziwiony Sean
- Uratowałam go - rzekłam
- Czemu?
- Bo wiedziałam, że jest dobry
- Nie powinnaś ... - zaczął Bronx ale ja mu przerwałam
- To raczej ty nie powinieneś go zabijać - krzyknęłam
- Ratowałem cię - powiedział
- Następnym razem tego nie rób - odparłam
Jass, który stał obok nie odezwał się wcale, tylko przyglądał mi się badawczo - uznałam, że już mi nie ufa i nie zależy mu na mnie więc pogodziłam się z myślą, że nie jesteśmy już razem.

*

 Zapadł zmrok kiedy doszliśmy do lasu. Nie było nic widać, ponieważ rozciągała się gęsta mgła. Powolnym krokiem weszliśmy w biel. Strażnicy trzymali broń i penmagicus'y, które oświetlały drogę. Czułam kogoś obecność przez co ciągle się rozglądałam. Szłam przed siebie sprawdzając gdzie stąpam. Było cicho, bardzo cicho - co mnie niepokoiło - chciałam się odezwać do innych gdy nagle usłyszałam krzyk. Słyszałam świst strzałów i nie wiedziałam co mam robić. Ruszyłam szybciej przed siebie nie wiedząc dokąd biegnę. Wokoło mnie było pełno wysokich drzew, chciałam się na któreś z nich wdrapać i ukryć, ale żadne nie miła gałęzi. Biegłam coraz szybciej ciągle słysząc krzyki i strzały. W pewnej chwili mgła lekko rozstąpiła się i ukazała szokujący dla mnie widok. Z ziemi zaczęła wyrastać zakrwawiona ręka z długimi, czarnymi pazurami. Stanęłam nie wiedzą co robić, przed mną "wyrosła" stara kobieta bez włosów i cała we krwi. Sunęła prosto na mnie ukazując swoje cztery kły, które najchętniej wtopiłaby w moje młode ciało. Nie miała lewego ucha i prawej stop - co wyglądało strasznie - jej suknia była brudna od ziemi i czerwonej mazi. Dzieliły ją od mnie zaledwie trzy metry, kiedy nagle z zarośli wybiegł Bronx strzelając w jej ciało jak w tarczę. Kule przedziurawiły jej prawe ramię, brzuch i kolano wypłynęła z tych miejsc krew, ale dziwna postać stała dalej obracając się w kierunku Bronx'a. Chłopak wyciągnął nóż i dźgnął nim w jej szyję - kobieta sunęła dalej. Bronx właśnie załadowywał magazynek pistoletu, kiedy za nim ukazał się mężczyzna (podobnym do kobiety) i wtopił zęby w jego ramię, z którego zaczęła tryskać krew. Krzyknął z bólu i upadł na ziemię dziwne postacie pochyliły się nad jego ciałem i wgryzły w jego ręce i nogi. Znów krzyknął i zesztywniał- kobieta i mężczyzna zapadli się pod ziemię zostawiając ciało w kałuży krwi. Podbiegłam do Bronx'a i położyłam rękę na jego sercu. Próbowałam uleczyć go magią, ale na próżno - rany były zbyt wielkie, a moja moc zbyt słaba. Z moich oczu zaczęły kapać łzy, Bronx mnie uratował i zginął - tak kochał swoje życie, a ja mu je zabrałam. Poczułam żal, że byłam dla niego nie miła i wredna. Podniosłam jego głowę i położyłam sobie na kolanach przytulając się do niego i całując go w czoło. Kochał mnie, a ja uświadomiłam sobie, to dopiero po jego śmierci. Płakałam tak długo dopóki nie nie przyszli wszyscy strażnicy. Chłopcy wykopali dziurę i złożyli tam ciało. Oddaliśmy mu hołd i opuściliśmy las zmarłych. Przypomniały mi się słowa Hum'a, który ostrzegał nas przed tym strasznym miejscem. Było jednak za późno.