poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział dziesiąty

Powoli podniosłam powieki i od razu je zamknęłam - tak się kleił ze zmęczenia -dopiero po kilku mrugnięciach wyostrzył mi się zamazany obraz. Turkusowo - granatowe niebo zmieszane ze złocistym słońcem było pięknym tłem dla muskularnej sylwetki Jamie'go. Stał niedaleko mnie ze skrzyżowanymi rekami na piersi. Jego twarz miała lekki grymas, ale też delikatny uśmiech - bardzo uroczy - włosy zmierzwione od wiatru i błyszczące w zachodzie słońca - śliczne. Zatęskniłam za nim tak bardzo, że uroniłam jedną łzę i od razu ją wytarłam - wiedziałam, że byłby to błąd jeśli Jamie zobaczył, jak płaczę. Powoli się podniosłam, gdy zauważyłam, że leżę na miękkiej powierzchni - białym materacu obłożonym zielonym kocem - zrobiło mi się miło, że strażnicy zadbali o moją wygodę. Wstałam, kręciło mi się w głowie i nie mogłam ustać na nogach, ale podeszłam jak najbliżej Jass'a:
- Czujesz się lepiej? - zapytał co bardzo mnie zdziwiło, bo myślałam że będzie milczał
- Tak - skłamałam - Gdzie są wszyscy?
- Wysłałem ich na całodzienne ćwiczenia - odparł sucho
- Dlaczego?
- Bo za dużo się obijali, ciągle przy tobie siedzieli - wyznał ostro
- Naprawdę?! - zdziwiłam się - Jak długo spałam?
- Tak, spałaś trzy dni - odparł - Jak ich zabiłaś? - spytał z ostrością ukrywając ciekawości
- Tak jak wy czarujecie ja zabijam - odparłam sucho
- Nie umiesz kłamać - przyznał - Powiedz prawdę?
- Skąd wiesz?
- Widzę jak drży ci kącik ust
- Nie prawda, powiedziała ci Liv
- Tak - przyznał się - Czemu to zrobiłaś?
- Zadajesz za dużo pytań - wyrwałam ostro
- Powiedz! - rozkazał
- Nie będziesz mi mówić co mam robić! - prawie krzyknęłam
- Wiesz jakie kłopoty ściągnęłaś nie tylko na siostrę, ale też na siebie! - krzyknął opuszczając ręce
- Musiałam nas uratować sami nie dalibyście sobie rady!
- Nie prawda, już ich prawie pokonaliśmy - krzyknął i złapał mnie za ramiona
- Prawie robi różnicę - odparłam
- Przestań udawać, chciałaś pokazać, że poradzisz sobie nawet w najgorszej sytuacji - powiedział
- Nie! - zaprzeczyłam
- Tak
- Ni ... - przerwał mi Jass
Jego miękkie choć suche usta dotknęły moich. Nasze oddechy połączyły się razem - czułam mięte i truskawki najsmaczniejsze połączenie na świecie. Brakowało mi tego namiętnego i czułego momentu do czasu, gdy uświadomiłam sobie, że udało mu się mnie tak szybko przechytrzyć. Nie, mowy nie ma! Oderwałam usta z taka szybkością, że uderzyłam głową o nos Jamie'go. Krew zaczęła płynąc po czarnym ubraniu, a on stał zdziwiony nawet się tym nie przejmując.
- Przepraszam - powiedziałam
- Iss ... ja .... kocham ... - nie dokończył, bo mu przerwałam
- Nie! Ja nie, na pewno nie ...
Widziałam w jego morskich oczach zawód, chyba go zraniłam. Czułam poczucie winy, ale nie mogłam wrócić do Jass'ego.
- Zmieniłaś się - powiedział smutnym tonem
Nie odpowiedziałam, coś ściskało mnie w gardle.
- Nie potrzebujesz mnie więc pozwól, że odejdę - powiedział łapiąc mnie za rękę
Nadal nic nie zdołałam z siebie wydusić.
- Oczywiście milcz, ale ja już wybrałem. Nie jestem ci potrzebny - wypowiedział te słowa z wielkim żalem i ucałował mnie w czoło
Widziałam jak odchodzi jak mnie zostawia i nic nie zrobiłam - nie pobiegłam za nim, nie krzyknęłam nawet nie wykrztusiłam z siebie żadnego słowa - po prostu dałam mu odejść. Po policzku zaczęły spływać rzęsiste łzy, usiadłam na ziemi i schowałam głowę w ramionach, płakałam tak długo aż zrobiło się ciemno. Byłam sama obok lasu - w którym niewiadomo co się czai - strażnicy nie wrócili albo specjalnie, bo spotkali po drodze Jamie'go albo coś im się stało. Dręczyłam mnie ta druga myśl, martwiłam się nie mogłam usiedzieć w miejscu - chodziłam wokoło drzewa, ćwiczyłam sztukę walki, tęskniłam. Po kilku godzinach zmęczona dniem zasnęłam na wilgotnym materacu.

*

Obudziły mnie promienie słońca - czyste nieskazitelne niebo żadnej chmurki - wyglądały prześlicznie. Przetarłam przekrwione (ze zmęczenia) oczy, spięłam włosy w kucyk. Ziewając wstałam i zapięłam kurtkę - był dość chłodny wiaterek. Strażnicy nie wrócili więc nie miałam na co czekać jak tylko udać się w drogę. Zastanawiało mnie jedno w którą stronę. Udałam się więc na łąkę, szłam wzdłuż zielonej, wydeptanej ścieżki. Nie minęłam żadnego domu i ani jednej żywej istoty- jakby tu nikt nie mieszkał. Minęło pięć godzin odkąd wyruszyłam, a wydawało się że nic nie przeszłam. Zmęczenie dało się we znaki, po czole ściekał mi pot słońce grzało plecy zabierając całą energię. Gdy doszłam do niewielkiego krzewu usiadłam pod nim ukrywając się przed palącym żarem, chciało mi się pić. Po krótkim czasie uświadomiłam sobie, że mogę je po prostu wyczarować - skupiłam całą swoja energię i myślałam o kropelce wody po chwili przed mną stała butelka z przezroczystym płynem. Wypiłam jednym tchnieniem do dna i od razu mi ulżyło, nie mogłam tu dłużej siedzieć więc zostawiłam zbędną czarną skórę i poszłam dalej. Droga dłużyła się niemiłosiernie - jeszcze nikogo nie spotkałam, nie mówiąc tu o ludziach, ale o zwierzętach, owadach można by powiedzieć, że jest to miejscowość bezludna i bez życia. Zastanawiając się nad tym miałam poczucie, że coś się za mną skrada, odwróciłam się i zobaczyłam Liv. Bardzo ucieszył mnie ten widok, od razu pobiegłam w jej stronę, kiedy nagle stanęłam z myślą, dlaczego Liv się skradała. Już wiedziałam, że jestem w niebezpieczeństwie, ale było za późno ze wszystkich stron ukazały się postacie w czarnych pelerynach z fioletowymi kombinezonami. Próbowałam uciekać niestety zostałam otoczona.
- Nie uda ci się już uciec! - krzyknął jeden z wrogów
- Nawet twoja moc nic nie da! - dodał inny
Poczułam zimne ręce, które złapały mnie za nadgarstki i splątały sznurem, jeden z wrogów wyciągnął strzykawkę z purpurowym płynem i wstrzyknął w moją szyję. Po moim ciele zaczął rozlewać się lodowaty chłód - zamrażając mi żyły i paraliżując. Zasnęłam ...
... Miałam przedziwny sen - byłam zaatakowana przez wrogów w fioletowych kombinezonach i przegrałam tę walkę przyjmując ohydny, purpurowy usypiający płyn - niestety to stało się naprawdę. Zamaskowane istoty zabrały mnie do siebie i przywiązały ręce, nogi do kamiennego stołu. Sznur był tak mocno ściśnięty, że wrzynał mi się w skórę, która piekła i ocierała się o twarde włókno tworząc wielkie, krwawe rany. Nie za bardzo wiedziałam ile godzin minęło od mojego porwania, leżałam tu odkąd się ocknęłam i nikt jeszcze do mnie nic nie powiedział, a nawet na mnie nie spojrzał. Fioletowe kombinezony chodziły - jak żołnierze pilnujący warty - od jednego końca pomieszczenia do drugiego (co bardzo mnie irytowało). Leżąc czułam jak krew spływa po stole i wsiąka w moją bluzkę i spodnie. W butach miałam kałużę czerwonej mazi - było mi strasznie niekomfortowo, a do tego bardzo zimno jedyny plus to to, że nie czułam bólu. Po bardzo długim czasie spędzonym na leżeniu w kałuży krwi nie wytrzymałam i wrzasnęłam:
- Czego od mnie chcecie ?
Żadnej odpowiedzi.
- Odezwie się ktoś?
Byłam zdesperowana tą ciszą i wiadomością, że zanudzę się na śmierć. Zdziwiło mnie to, że wcale nie boje niebezpieczeństwa, które na mnie czyha ani nie próbuję zwiać - coś było ze mną nie tak.
Purpurowy płyn - pomyślałam - jest znieczuleniem na ból i ucieczkę. Przyszło mi na myśl, że jeśli zacznę się kręcić i próbować zdjąć sznury to ktoś przyjdzie. Tak też zrobiłam - zaczęłam wiercić się rozlewając krew na podłogę, ruszałam "kajdany" - i nagle z hukiem otworzyły się drzwi. Do pomieszczenia weszły trzy osoby wszystkie ubrane w czarne szaty z kapturami - tak więc nie widziałam ich twarzy.
- No wreszcie ktoś przyszedł - powiedziałam z obojętnym tonem
- Ocknęłaś się z naszego specyfiku - powiedziała kobieta
- Raczej świństwa - uznałam z pogardą
- Chcesz go jeszcze czy w końcu się zamkniesz? - zapytała ze złością
Kobieta podeszła bliżej  i pochyliła się nad moimi ranami - ujrzałam kawałek jej twarzy i już wiedziałam, że mam do czynienia z królową Xenofilią - dotknęła mojej ręki i od razu poczułam najgorszy ból jaki tylko można sobie wyobrazić. Miałam zamknięte usta, aby nie krzyknąć z cierpienia, zamiast tego z oczu popłynęły mi kwaśne łzy - rzeźbiące na mojej twarzy głębokie rany. Królowa zabrała swoje palce (czerwone od krwi) z mojego ciała - co i tak nie zmniejszyło bólu - i oblizała je z wielkim uśmiechem.
- Twoja krew to dla mnie czysta przyjemność - wyznała
- Zostaw mnie! - powiedziałam przez zaciśnięte zęby (nadal cierpiałam)
- Jak sobie życzysz tylko potem nas nie wołaj - powiedziała
- Nie o to mi chodzi
- To o co złociutka? - zapytała z fałszywą troską dotykając mojego policzka i przejeżdżając po ranie
Bolało, ale próbowałam być silna.
- Gdzie moja siostra?
- Nie ma jej tu - odpowiedziała i odeszła od mnie w stronę starej szafy
- Kłamiesz
- Kochanie ja zawsze mówię prawdę - wyznała pociągając za mosiężną klamkę w kształcie węża
Nie widziałam co było w środku, ale gdy królowa Xenofilia odwróciła się na ręce miała wielkiego, obślizgłego i grubego gada. Jego oczy był jaskrawo żółte, a skóra gruba i łuskowata koloru czarno - zielonego. Wąż zawinięty był za szyje ogonem, a łeb miał na ręce swojej pani - syczał wystawiając długi i bardzo chudy język rozdwojony na końcu. Jeden z osobników ściągnął kaptur królowej ukazując nie włosy, ale wielkie dwa czarne, skręcone do tyłu rogi. Jej oczy błyszczały się na żółto (podobnie jak u węża), a usta miała pomalowane na krwisty ocień czerwieni. Zadrżałam z widoku jaki zobaczyłam i z zimna, który był coraz bardziej nie do zniesienia.
- Powiedz gdzie jest Łucja? - zapytałam szczękając zębami
- Powiem za małą zapłatę
- Jaką? - spytałam ostro
- Leni jest głodny - wyznała
- I mam być jego żywym bufetem?! - zapytałam bardziej zdziwiona niż przestraszona
- Coś w tym stylu, ale pamiętaj robisz to dla siostry
Zastanowiłam się chwilkę i kiwnęłam głowa na zgodę. Wąż ześlizgnął się z ciała Xenofili i pełzną w moją stronę. Gdy był na kamiennym stole serce zaczęło mi mocniej bić, czułam pot na czole i plecach. Leni wpełzną na mój brzuch - był bardzo ciężki, a jego ogon dotykał mojej twarzy - i powoli zbliżał się do ręki, wyciągnął język i dotknął otwartej rany. Ból, który wcześniej czułam to pestka w porównaniu z tym. Łzy leciały strumieniami, pogłębiając rany na twarzy i robiąc nowe na szyj, krzyk który tłumiłam w sobie dość długo w końcu ze mnie wyszedł. Była to najgorsza chwila w moim życiu. Leni wrócił do swojej pani, a ja nadal czułam to co po sobie pozostawił. Zamknęłam oczy, aby choć trochę się uspokoić, ale to nic nie dawało.
- Łucja - wychrypiałam
- Nie ma jej tu - powiedziała głaszcząc swojego pupilka
- Mówiłaś ... - zaczęłam ale mi przerwała
- Mówiłam, że powiem gdzie jest Łucja, ale nie wiem gdzie - odpowiedziała z szyderczym uśmiechem
- Zrobiłaś to specjalnie, chciałaś zobaczyć jak cierpię. Zemścić się za siostrę, prawda?
- Oczywiście. Nie sądziłam tylko, że dasz się tak szybko torturować, jesteś słaba i głupiutka - zaśmiała się głośno
- Nie zapomnij, że są jeszcze strażnicy - powiedziałam
- Są albo nie są. Zastanowiłaś się kiedyś czy ktoś oprócz twojej psiapsiółki lubi cię aż tak bardzo żeby oddać za ciebie życie? - zapytała z nienawiścią
Wiedziałam, że jest w tym prawda. Oprócz Liv reszta strażników była zmuszona mi pomóc tylko Bronx oddał za mnie życie, ale reszta? Może Jamie, on mnie uratuje? Chociaż po tym jak odszedł nie wiem czy nadal będzie chciał mnie znać.
-  No widzisz, jesteś tu sama - odłożyła Lenie'go do szafy i podeszła bliżej kamiennego stołu - Najpierw wykończę ciebie, a potem wezmę się za twoja bezbronną siostrzyczkę
- Nie uda ci się to, chroni ją czar
- Nie jak umrzesz - wyznała z uśmiechem
W żołądku zawitał kwas, który palił mój przełyk- wypadło mi z głowy, że czar ma krótki czas działania. Zamknęłam oczy i zapytałam:
- Co zrobił mój dziadek?
- Jak to?! Nie wiesz?! - zdziwiła się Xenofilia
- Nie znam pełnej historii - odparłam
- Ach tak... więc opowiem ci - odpowiedziała i pstryknęła palcami. Jeden z jej pomagierów ściągnął z niej czarną szatę, a drugi podstawił wielkie drewniane krzesło. Usiadła na nim wygodnie i zaczęła:
- Twój dziadek Misza przybył do naszego świata z wiedzą o znakomitych wynalazkach, gdy moja siostra usłyszała o nim chciała mieć go na wyłączność. Zaprosiła twojego dziadka na dwór i mianowała swoją prawą ręką. Uwielbiała Misze dawała mu tyle złota ile tylko zapragnął, po pewnym czasie Eleonora zauważyła, że w skarbcu jest mało klejnotów i odmówiła mu prezentów. Sprzeciwił się temu (chciał być bogaty) i w nocy poderżnął jej gardło - myślał, że nikt nie widzi i to był jego błąd - ja widziałam. Następnego dnia już go tu nie było - uciekł i zabrał ze sobą klejnoty, ale gdy umarł one wróciły na swoje miejsce w skarbcu królestwa cieni - skończyła opowiadać z wielkim uśmiechem
- Doskonale - wychrypiałam
- No widzisz jak cię dziadziuś załatwił - uśmiechnęła się szerzej ukazując białe zęby
- Mam jedno pytanie?
- Pytaj śmiało, jestem miła i pozwolę ci przed śmiercią znać parę odpowiedzi
- Czy ty zabiłaś moich rodziców? - zapytałam z gulą w gardle
- Oczywiście, że .... nie - odparła
Odetchnęłam z ulgą przynajmniej to nie ona
- Zleciłam to mistrzowi Fernardiem'u - dokończyła
Coś się we mnie zagotowało - ścisnęłam blade dłonie w pięści i całą swoją moc skupiłam na Xenofili. W jednej chwili jej twarz zrobiła się blada, a ręce zaczęły ściskać szyję - nie mogła oddychać. Moja złość była tak wielka, że królowa powoli umierał, niestety wrogowie w fioletowych kombinezonach położyli na mnie węża, który owinął się w około mojej nogi i zaczął smakować otwarte rany. Moc zmalała, a ból się nasilił. Umierałam. Xenofilia odzyskała kolor na twarzy, nałożyła czarną szatę i wyszła z pomieszczenia - zostawiając mnie z Leni'm. Noga zaczęła mi drętwieć przed oczami zawitały plamki, powoli zasypiałam ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz