niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział ósmy

Po tym jak zostałam uratowana przed śmiercią poszłam do łóżka i spałam prawie przez cały dzień dopóki nie obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałam zerknęłam w lustro - moje włosy to istne siano  więc spięłam je w luźny kok - i poszłam otworzyć drzwi.
- Hej - powiedziałam z uśmiechem
- Wyspałaś się? - zapytał Jass
- Tak
- To dobrze. Czas wyruszyć w drogę - oznajmił i odszedł
Czemu tak się zachował? Czy to co powiedziała Mackenzie spełniło się? Zastanawiając się złapałam za ciemne ubrania i włożyłam je. Z uśmiechem popatrzyłam w lustro - ciemne dżinsy rurki, bluzka na długi rękaw i jesienna kurtka na guziki - to mi się podobało. Jedyny minus to botki na obcasie - nadal za nimi nie przepadałam - ale umiałam już w nich chodzić, a nawet biegać więc było ok. Z szafki nocnej zabrałam kamień mnichów włożyłam go do tylnej kieszeni spodni i wyszłam z pokoju. Nie wiedziałam dokąd się udać więc wybrałam kierunek siłowni strażników. Tą drogę znałam na pamięć, dlatego zajęło mi to tylko kilka minut. Doszłam do wielki wrót i otworzyłam je magią - z której potrafiłam korzystać - w środku zastałam wybranych do podróży, Magnusa i kilku mnichów w tym Grahama. Podeszłam bliżej i zostałam powitana uśmiechami.
- Jesteście wszyscy, gotowi by wziąć udział w przygodzie życia - zaczął przełożony strażników
- Za chwilę wyślemy was magią do jednej z wiosek w Chinach tam pójdziecie pieszo po Łucję. Nie dajcie się i uważajcie w lesie zmarłych i na mokradłach - powiedział Hum
- Trzymajcie broń zawsze odbezpieczoną żeby można było szybko strzelić - dodał Magnus
- Czy jesteście gotowi? - zapytał Roks
- Tak - odpowiedzieli wszyscy razem.
- Iss ... ? A ty? - zapytał Lucas
- Też jestem gotowa - powiedziałam chociaż nie wierzyłam w te słowa
- Dobrze proszę stańcie przed magicznym lustrem
Cała ósemka stanęła przed zwierciadłem. Wszyscy byliśmy ubrani na czarno i każdy (oprócz mnie) miał broń. Mnisi zaczęli rytuał i powierzchnia lustra stała się płynna. Podeszliśmy bliżej i dosłownie weszliśmy w tę magiczna "wodę". W środku było biało jak w nicości, poczułam zimny wiatr, który zaczął nami rzucać na rożne strony. Nagle zniknął Jamie potem Bronx i Liv następnie Mackenzie, Sean, Lucas i Derek, a ja zostałam zupełnie sama - nie na długo. Leciałam znowu przez jasno-niebieskie chmury widząc pod mną zielone kolory. Byłam coraz bliżej ziemi - co strasznie mnie przerażało - kiedy nagle poczułam, że spadam wolniej - moje myśli jak czar spełniły, że na miękkiej trawie stanęłam na nogach w przeciwieństwie do innych, którzy leżeli lub siedzieli. Parę oczu patrzyło na mnie z podziwem gdy stałam twardo na nogach, pomogłam innym wstać i zapytałam:
- Gdzie jesteśmy?
- W Chinach - odpowiedział Lucas
- A dokładniej?
- W wiosce Chan-ganan
- Brzmi fajnie - uznałam
- Wcale nie jest - powiedział Jamie - Idziemy!
Wszyscy ruszyliśmy za nim w stronę pola. Szliśmy przez wysokie, złociste zboże wdychając świeże naturalne powietrze. Bardzo mi się tu podobało- uwielbiałam jeździć na wieś - w przeciwieństwie do Mackenzie, która ciągle marudziła i denerwowała wszystkich dookoła. Słońce dawało się we znaki, ponieważ wszyscy (w tych czarnych ubraniach) byliśmy mokrzy jak szczury. Z tego powodu nie lubiłam tego ciemnego koloru (prawdę mówiąc uwielbiam liliowy). Po trudzie jaki przeszliśmy idąc w zbożach nastał wymarzony odpoczynek. Strażnicy zrzucili z siebie broń i z przyjemnością oraz wielką radością położyli się na zimnej ziemi, ja zrobiłam to samo. Ułożyłam się wygodnie opierając o kamień i obserwując chmury. Widziałam wielkie okulary na twarzy dinozaura - tak ta moja wyobraźnia - i małego bezbronnego kotka. Poprawiło mi to humor więc mogłam spokojnie się zdrzemnąć- tak jak inni strażnicy.

*

Obudziłam się jak zachodziło słońce, reszta moich towarzyszy jeszcze spała więc postanowiłam ich nie budzić. Wstałam otrzepując się z grudek ziemi i kilku milimetrowych robaczków oraz poprawiając koka. Rozglądnęłam się dookoła i postanowiłam, że przejdę się na łąkę. Ominęłam cichutko Bronx'a i Seana (który strasznie chrapał) oraz Jamie'go (jak on uroczo spał) i weszłam na miękką trawę. Zapadały mi się obcasy i szłam jak połamana. Było chłodno przeciwieństwie do dzisiejszego dnia więc zapięłam guziki kurtki i skrzyżowałam ręce na piersi - ocieplając się przy tym. Z daleka usłyszałam szum wody i postanowiłam, że tam pójdę - chciałam się trochę odświeżyć i napić wody. Zbliżałam się do rzeczki, kiedy usłyszałam, że coś się za mną porusza. Odwróciłam się i przed mną stał wielki, szary wilk. W jego oczach widać było grozę, a w moich strach. Nie miałam pojęcia co zrobić jedne co mi wpadło do głowy to stać w miejscu bez ruchu. Wilk zaczął mnie okrążać tak jakby chciał na mnie skoczyć. Stałam i obserwowałam ruchy mojego wroga. Jego futro było brudne i zniszczone - było mi go szkoda. Powolnym ruchem wyciągnęłam rękę do przodu, aby (nie wiem dlaczego chciałam to zrobić) pogłaskać zwierzątko. Wilk podszedł do mnie, a ja poklepałam go po łepku. Był miły i nic mi nie zrobił nawet pozwolił podrapać się za uchem. Klękłam i wtuliłam się w jego futerko, a on polizał mnie swoim szorstkim językiem. Nie wiem czemu się go bałam - to co stało się potem było straszne.  
Kiedy przytulałam wilka strażnicy odnaleźli mnie i myśleli, że on chce mnie zranić. Wtedy Bronx strzelił zatrutą strzałą prosto w brzuch zwierzątka. Widziałam morze krwi i nie mogłam uwierzyć, że ten chłopak go zabił. Dlaczego? Wyciągnęłam strzałę i odrzuciłam ją kładąc w krwawiącą ranę dłoń. Cierpiał czułam to i próbowałam magią złagodzić ból. Słyszałam strażników, którzy krzyczeli bym tego nie robiła, ale ja musiałam go uratować. Po chwili wilczek stanął na łapkach liżąc mnie po twarzy. Nagle poczułam, że kamień mnichów - który miałam w kieszeni - parzył mnie w nogę. Wyciągnęłam go i zobaczyłam inny kolor - czerwony. Wilk popatrzył mi w oczy i w myślach usłyszałam "Dziękuje" po czym czmychnął w krzaki. Ścisnęłam w ręku kamień i włożyłam go do kieszeni wstając i podchodząc do reszty.
- Co to było? - spytał zdziwiony Sean
- Uratowałam go - rzekłam
- Czemu?
- Bo wiedziałam, że jest dobry
- Nie powinnaś ... - zaczął Bronx ale ja mu przerwałam
- To raczej ty nie powinieneś go zabijać - krzyknęłam
- Ratowałem cię - powiedział
- Następnym razem tego nie rób - odparłam
Jass, który stał obok nie odezwał się wcale, tylko przyglądał mi się badawczo - uznałam, że już mi nie ufa i nie zależy mu na mnie więc pogodziłam się z myślą, że nie jesteśmy już razem.

*

 Zapadł zmrok kiedy doszliśmy do lasu. Nie było nic widać, ponieważ rozciągała się gęsta mgła. Powolnym krokiem weszliśmy w biel. Strażnicy trzymali broń i penmagicus'y, które oświetlały drogę. Czułam kogoś obecność przez co ciągle się rozglądałam. Szłam przed siebie sprawdzając gdzie stąpam. Było cicho, bardzo cicho - co mnie niepokoiło - chciałam się odezwać do innych gdy nagle usłyszałam krzyk. Słyszałam świst strzałów i nie wiedziałam co mam robić. Ruszyłam szybciej przed siebie nie wiedząc dokąd biegnę. Wokoło mnie było pełno wysokich drzew, chciałam się na któreś z nich wdrapać i ukryć, ale żadne nie miła gałęzi. Biegłam coraz szybciej ciągle słysząc krzyki i strzały. W pewnej chwili mgła lekko rozstąpiła się i ukazała szokujący dla mnie widok. Z ziemi zaczęła wyrastać zakrwawiona ręka z długimi, czarnymi pazurami. Stanęłam nie wiedzą co robić, przed mną "wyrosła" stara kobieta bez włosów i cała we krwi. Sunęła prosto na mnie ukazując swoje cztery kły, które najchętniej wtopiłaby w moje młode ciało. Nie miała lewego ucha i prawej stop - co wyglądało strasznie - jej suknia była brudna od ziemi i czerwonej mazi. Dzieliły ją od mnie zaledwie trzy metry, kiedy nagle z zarośli wybiegł Bronx strzelając w jej ciało jak w tarczę. Kule przedziurawiły jej prawe ramię, brzuch i kolano wypłynęła z tych miejsc krew, ale dziwna postać stała dalej obracając się w kierunku Bronx'a. Chłopak wyciągnął nóż i dźgnął nim w jej szyję - kobieta sunęła dalej. Bronx właśnie załadowywał magazynek pistoletu, kiedy za nim ukazał się mężczyzna (podobnym do kobiety) i wtopił zęby w jego ramię, z którego zaczęła tryskać krew. Krzyknął z bólu i upadł na ziemię dziwne postacie pochyliły się nad jego ciałem i wgryzły w jego ręce i nogi. Znów krzyknął i zesztywniał- kobieta i mężczyzna zapadli się pod ziemię zostawiając ciało w kałuży krwi. Podbiegłam do Bronx'a i położyłam rękę na jego sercu. Próbowałam uleczyć go magią, ale na próżno - rany były zbyt wielkie, a moja moc zbyt słaba. Z moich oczu zaczęły kapać łzy, Bronx mnie uratował i zginął - tak kochał swoje życie, a ja mu je zabrałam. Poczułam żal, że byłam dla niego nie miła i wredna. Podniosłam jego głowę i położyłam sobie na kolanach przytulając się do niego i całując go w czoło. Kochał mnie, a ja uświadomiłam sobie, to dopiero po jego śmierci. Płakałam tak długo dopóki nie nie przyszli wszyscy strażnicy. Chłopcy wykopali dziurę i złożyli tam ciało. Oddaliśmy mu hołd i opuściliśmy las zmarłych. Przypomniały mi się słowa Hum'a, który ostrzegał nas przed tym strasznym miejscem. Było jednak za późno.

1 komentarz:

  1. Bardzo mi się podobało. Końcówka świetna :) Zapraszam http://alex2708.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń