poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział siódmy

Łucja jest bezpieczna, nie umrze ... przynajmniej na razie. Ta w pół wesoła myśl męczyła mnie kiedy szłam do sali ćwiczeń strażników. Było już późno - księżyc już dawno wszedł na granatowe niebo dookoła niego lśniły gwiazdki - kiedy za zakrętu wyszła ciemna, wysoka postać. Tajemnicza osoba z czarnym kapturem szła w moją stronę - byłam przerażona co ten ktoś lub coś chce od mnie - dwa lub trzy metry dzieliły nas od siebie, kiedy nagle postać stanęła i gestem dłoni przywołała mnie do siebie. Nie miałam pojęcia co mam zrobić, gorączkowo myślałam jak uciec, ale do sali Perłowej było za daleko więc postanowiłam, że podejdę i stawię czoło złu- jakie na mnie czeka. Powolnym krokiem ruszyłam przed siebie, byłam blisko zakapturzonej postaci kiedy kaptur zsunął się i ukazał twarz. Znów on - przede mną ukazał się Bronx - jego twarz pokrywało kilka blizn i czarnych pieprzyków. Stał przeszywając mnie swoim wzrokiem nic nie mówiąc. Nie mogąc tego znieść odezwałam się pytając:
- Czego chcesz?
Nie usłyszałam odpowiedzi.
- Czy mogę wiedzieć czego od mnie chcesz?
- Możesz - usłyszałam twardy ton głosu
- No to odpowiedz - powiedziałam ze złością
- Na pewno? Bo możesz tego nie przeżyć - uświadomił  mnie ukazując kilka białych zębów
- Mów! - odpowiedziałam rozkazująco
- Dobrze, a więc Issabello ja cię szaleńczo kocham i chciałbym żebyś to wiedziała, bo tylko ze względu na ciebie biorę udział w tej niebezpiecznej wyprawie. - powiedział dotykając moje włosy-  Za bardzo kocham swoje życie - dodał po chwili uśmiechając się
- Zapomnij! Ja cię nie kocham, wybij to sobie z głowy! - prawie krzyknęłam odchodząc od niego kilka kroków
- Nie dam ci uciec - złapał mnie za nadgarstek uziemiając swoimi ramionami bym nie mogła zwiać - Ja cię kocham i żaden inny beznadziejny chłopak tego nie zmieni! Słyszysz!?
- Masz mnie puścić - zażądałam szarpiąc się - I jaki chłopak?
- Nie udawaj - jego uścisk  ręki nasilił się - Kochasz Jamie'go i nawet się z nim całowałaś
- To nie twoja sprawa - krzyknęłam
- Nie musisz krzyczeć i tak tu nikogo nie ma - zapewnił mnie z szyderczym uśmiechem
- Wiesz dziękuje Jamie'mu za to, że mnie czegoś przydatnego nauczył  - powiedziałam
- Czego on może cie nauczyć? - zapytał ze wstrętem
- Tego - powiedziałam i walnęłam z całej siły prosto w kolano
Bronx upadł wyjąc z bólu, a ja z satysfakcją uciekłam w stronę sali treningowej strażników. Biegłam ile sił w nogach - chociaż wiedziałam, że Bronx nie podniesie się tak szybko - przez ciemny korytarz, gdy nagle wpadłam na ... Jamie'go. Z wielkim hukiem mój chłopak upadł na podłogę, a ja na niego. Jego miękkie ramiona złapały mnie przytulając i jednocześnie uspokajając - czułam się bezpieczniej. Po chwili nasze nosy pocierały się o siebie, a usta złączyły. Ten namiętny pocałunek trwał dłużej niż dotychczas pochłaniał mnie całą bez chwili wytchnienia. Moje ręce wplątały się w blond włosy Jamie'go jego zaś trzymał mnie na niższej partii pleców. Nie obchodziło mnie nic innego tylko ta namiętna chwila nie chciałam, by ktoś ją przerwał - jednak była taka osoba co wszystko popsuła.
- Wolisz ją od mnie?! - krzyknęła
Jass przerwał całowanie pomógł mi wstać i sam podniósł się z podłogi.
- Raczej nie powinno cię to obchodzić - odpowiedział
- Ze mną nie robiłeś tego na korytarzu
- Mackenzie to nie tak...- próbował się tłumaczyć, ale ona mu przerwała
- Niby jak? My nawet nie mogliśmy całować się na treningu, a ty robisz to z nią na podłodze w świątyni - krzyczała
- Słuchaj nie jesteśmy już razem - powiedział to stanowczym tonem - Issabella to moja dziewczyna i ją kocham, nie ciebie!
- Ciekawe czy ona tez cię kocha - powiedziała z szyderczą miną - Co Iss pochwal się Jass'jemu co powiedział ci dziś Bronx?
- Co powiedział? - zapytał wściekły Jamie
- Nic - odpowiedziałam zmieszana
- Jak to? Przecież on cię kocha - wypowiedziała to Mackenzie z zajadłością w głosie
- Ja go nie kocham! - wrzasnęłam
- Ale byliście tak blisko - upierała się - Bardzo blisko - mówiła to specjalnie, żeby rozwścieczyć bardziej Jamie'go
- Co?! - zapytał
- Nic po prostu trzymał mnie i nie chciał wypuścić - odpowiedziałam
- Czemu? - mój chłopak nie ustawał
- Bo chciałam uciec przed nim - wyznałam
- Zrobił ci coś?
- Nie
- Jak nie przecież widać gołym okiem, że coś jest nie tak - dodała Mackenzie, by Jamie był bardziej zazdrosny
- Gdzie on jest?!
- Chyba u siebie - syknęła Mackenzie
Jass nie wytrzymał i pędem ruszył do pokoju Bronx'a zostawiając nas same. Chciałam za nim pobiec, wytłumaczyć, że nic się nie stało- zapobiec rozlewowi krwi - ale nie miałam pojęcia dokąd.
- Czemu to zrobiłaś? - zapytałam chociaż wiedziałam, że jest to głupie pytanie (znałam odpowiedz)
- Jak myślisz złociutka? Jak wzbudzę w nim zazdrość łatwiej mi będzie znienawidzić go do ciebie - powiedziała z wielką satysfakcją w oczach
- Nie uda ci się to. Jass mnie kocha, a ja jego!
- To czemu pobiegł wykończyć Bronx'a? - zapytała kładąc rękę na biodrze
Nie wiedziałam co powiedzieć było wiadomo, że jest zazdrosny i może mnie już nienawidzić. Mackenzie cała radosna odwróciła się do mnie i poszła zostawiając mnie na ciemnym korytarzu.

*

Po incydencie z Bronx'em i Mackenzie nie miałam co ze sobą zrobić. Wyszłam ze świątyni na ogród mnichów, aby odświeżyć myśli. Lekki, chłodny wiaterek wiał mi w twarz dodając sił. Szłam kamienną ścieżką oglądając - w blasku pochodni - liczne kolorowe kwiatki. Doszłam do końca wyznaczonej dróżki i usiadłam na kamiennej ławce obsianej różami - tej samej na której pierwszy raz się całowałam. Patrzyłam przed siebie w ciemność - nic nadzwyczajnego, ale jednak wciągnął mnie jakiś tajemniczy poblask - wiedząc co albo kto tam jest. Wstałam i szybkim ruchem poszłam nad jeziorko - wiedziałam, że nie mogę tam wrócić, ale musiałam zobaczyć rodziców - złapałam za pochodnię i nachyliłam się oświetlając wodę. Widziałam ich smutnych, zakrwawionych - bez życia. Chciałam ich przytulić, ucałować, ale nie mogłam. Moją przeszkodom było majestatyczne jeziorko i świadomość, że jak wskoczę to nie powrócę. Jednak miłość do ludzi leżących na dnie była silniejsza. Już chciałam włożyć nogę gdy naglę usłyszałam głosy:
- Nie zrobisz tego słyszysz - był to Jass
- Nie rób tego - krzyknął Bronx
Oboje złapali mnie za ręce i nie puszczali - chociaż ja chciałam wskoczyć. Jamie złapał mnie w tali, a Bronx zabrał pochodnię - odciągając mnie od rodziców.
- Iss? - zapytał mój chłopak - Jesteś?
Zamiast odpowiedzieć rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuje - wyszeptałam
On ucałował mnie w czoło mówiąc:
- Nie dał bym ci zginąć
- Ja już pójdę - wtrącił Bronx
- Okey - powiedział Jass
Nie miałam zamiaru nic mówić, nienawidziłam tego chłopaka. Zerknęłam tylko kontem oka jak odchodził, widziałam, że miał podbite oko i siną wargę - Jamie nieźle mu dołożył.

*

Po tym jak zostałam uratowana przed śmiercią poszłam do łóżka i spałam prawie przez cały dzień dopóki nie obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałam zerknęłam w lustro - moje włosy to istne siano  więc spięłam je w luźny kok - i poszłam otworzyć drzwi.
- Hej - powiedziałam z uśmiechem
- Wyspałaś się? - zapytał Jass
- Tak
- To dobrze. Czas wyruszyć w drogę - oznajmił i odszedł
Czemu tak się zachował? Czy to co powiedziała Mackenzie spełniło się? Zastanawiając się złapałam za ciemne ubrania i włożyłam je. Z uśmiechem popatrzyłam w lustro - ciemne dżinsy rurki, bluzka na długi rękaw i jesienna kurtka na guziki - to mi się podobało. Jedyny minus to botki na obcasie - nadal za nimi nie przepadałam - ale umiałam już w nich chodzić, a nawet biegać więc było ok. Z szafki nocnej zabrałam kamień mnichów włożyłam go do tylnej kieszeni spodni i wyszłam z pokoju. Nie wiedziałam dokąd się udać więc wybrałam kierunek siłowni strażników. Tą drogę znałam na pamięć, dlatego zajęło mi to tylko kilka minut. Doszłam do wielki wrót i otworzyłam je magią - z której potrafiłam korzystać - w środku zastałam wybranych do podróży, Magnusa i kilku mnichów w tym Grahama. Podeszłam bliżej i zostałam powitana uśmiechami.
- Jesteście wszyscy, gotowi by wziąć udział w przygodzie życia - zaczął przełożony strażników
- Za chwilę wyślemy was magią do jednej z wiosek w Chinach tam pójdziecie pieszo po Łucję. Nie dajcie się i uważajcie w lesie zmarłych i na mokradłach - powiedział Hum
- Trzymajcie broń zawsze odbezpieczoną żeby można było szybko strzelić - dodał Magnus
- Czy jesteście gotowi? - zapytał Roks
- Tak - odpowiedzieli wszyscy razem.
- Iss ... ? A ty? - zapytał Lucas
- Też jestem gotowa - powiedziałam chociaż nie wierzyłam w te słowa
- Dobrze proszę stańcie przed magicznym lustrem
Cała ósemka stanęła przed zwierciadłem. Wszyscy byliśmy ubrani na czarno i każdy (oprócz mnie) miał broń. Mnisi zaczęli rytuał i powierzchnia lustra stała się płynna. Podeszliśmy bliżej i dosłownie weszliśmy w tę magiczna "wodę". W środku było biało jak w nicości, poczułam zimny wiatr, który zaczął nami rzucać na rożne strony. Nagle zniknął Jamie potem Bronx i Liv następnie Mackenzie, Sean, Lucas i Derek, a ja zostałam zupełnie sama - nie na długo. Leciałam znowu przez jasno-niebieskie chmury widząc pod mną zielone kolory. Byłam coraz bliżej ziemi - co strasznie mnie przerażało - kiedy nagle poczułam, że spadam wolniej - moje myśli jak czar spełniły, że na miękkiej trawie stanęłam na nogach w przeciwieństwie do innych, którzy leżeli lub siedzieli. Parę oczu patrzyło na mnie z podziwem gdy stałam twardo na nogach, pomogłam innym wstać i zapytałam:
- Gdzie jesteśmy?
- W Chinach - odpowiedział Lucas
- A dokładniej?
- W wiosce Chan-ganan
- Brzmi fajnie - uznałam
- Wcale nie jest - powiedział Jamie - Idziemy!
Wszyscy ruszyliśmy za nim w stronę pola. Szliśmy przez wysokie, złociste zboże wdychając świeże naturalne powietrze. Bardzo mi się tu podobało- uwielbiałam jeździć na wieś - w przeciwieństwie do Mackenzie, która ciągle marudziła i denerwowała wszystkich dookoła. Słońce dawało się we znaki, ponieważ wszyscy (w tych czarnych ubraniach) byliśmy mokrzy jak szczury. Z tego powodu nie lubiłam tego ciemnego koloru (prawdę mówiąc uwielbiam liliowy). Po trudzie jaki przeszliśmy idąc w zbożach nastał wymarzony odpoczynek. Strażnicy zrzucili z siebie broń i z przyjemnością oraz wielką radością położyli się na zimnej ziemi, ja zrobiłam to samo. Ułożyłam się wygodnie opierając o kamień i obserwując chmury. Widziałam wielkie okulary na twarzy dinozaura - tak ta moja wyobraźnia - i małego bezbronnego kotka. Poprawiło mi to humor więc mogłam spokojnie się zdrzemnąć- tak jak inni strażnicy.

*

Obudziłam się jak zachodziło słońce, reszta moich towarzyszy jeszcze spała więc postanowiłam ich nie budzić. Wstałam otrzepując się z grudek ziemi i kilku milimetrowych robaczków oraz poprawiając koka. Rozglądnęłam się dookoła i postanowiłam, że przejdę się na łąkę. Ominęłam cichutko Bronx'a i Seana (który strasznie chrapał) oraz Jamie'go (jak on uroczo spał) i weszłam na miękką trawę. Zapadały mi się obcasy i szłam jak połamana. Było chłodno przeciwieństwie do dzisiejszego dnia więc zapięłam guziki kurtki i skrzyżowałam ręce na piersi - ocieplając się przy tym. Z daleka usłyszałam szum wody i postanowiłam, że tam pójdę - chciałam się trochę odświeżyć i napić wody. Zbliżałam się do rzeczki, kiedy usłyszałam, że coś się za mną porusza. Odwróciłam się i przed mną stał wielki, szary wilk. W jego oczach widać było grozę, a w moich strach. Nie miałam pojęcia co zrobić jedne co mi wpadło do głowy to stać w miejscu bez ruchu. Wilk zaczął mnie okrążać tak jakby chciał na mnie skoczyć. Stałam i obserwowałam ruchy mojego wroga. Jego futro było brudne i zniszczone - było mi go szkoda. Powolnym ruchem wyciągnęłam rękę do przodu, aby (nie wiem dlaczego chciałam to zrobić) pogłaskać zwierzątko. Wilk podszedł do mnie, a ja poklepałam go po łepku. Był miły i nic mi nie zrobił nawet pozwolił podrapać się za uchem. Klękłam i wtuliłam się w jego futerko, a on polizał mnie swoim szorstkim językiem. Nie wiem czemu się go bałam - to co stało się potem było straszne.  
Kiedy przytulałam wilka strażnicy odnaleźli mnie i myśleli, że on chce mnie zranić. Wtedy Bronx strzelił zatrutą strzałą prosto w brzuch zwierzątka. Widziałam morze krwi i nie mogłam uwierzyć, że ten chłopak go zabił. Dlaczego? Wyciągnęłam strzałę i odrzuciłam ją kładąc w krwawiącą ranę dłoń. Cierpiał czułam to i próbowałam magią złagodzić ból. Słyszałam strażników, którzy krzyczeli bym tego nie robiła, ale ja musiałam go uratować. Po chwili wilczek stanął na łapkach liżąc mnie po twarzy. Nagle poczułam, że kamień mnichów - który miałam w kieszeni - parzył mnie w nogę. Wyciągnęłam go i zobaczyłam inny kolor - czerwony. Wilk popatrzył mi w oczy i w myślach usłyszałam "Dziękuje" po czym czmychnął w krzaki. Ścisnęłam w ręku kamień i włożyłam go do kieszeni wstając i podchodząc do reszty.
- Co to było? - spytał zdziwiony Sean
- Uratowałam go - rzekłam
- Czemu?
- Bo wiedziałam, że jest dobry
- Nie powinnaś ... - zaczął Bronx ale ja mu przerwałam
- To raczej ty nie powinieneś go zabijać - krzyknęłam
- Ratowałem cię - powiedział
- Następnym razem tego nie rób - odparłam
Jass, który stał obok nie odezwał się wcale, tylko przyglądał mi się badawczo - uznałam, że już mi nie ufa i nie zależy mu na mnie więc pogodziłam się z myślą, że nie jesteśmy już razem.

*

 Zapadł zmrok kiedy doszliśmy do lasu. Nie było nic widać, ponieważ rozciągała się gęsta mgła. Powolnym krokiem weszliśmy w biel. Strażnicy trzymali broń i penmagicus'y, które oświetlały drogę. Czułam kogoś obecność przez co ciągle się rozglądałam. Szłam przed siebie sprawdzając gdzie stąpam. Było cicho, bardzo cicho - co mnie niepokoiło - chciałam się odezwać do innych gdy nagle usłyszałam krzyk. Słyszałam świst strzałów i nie wiedziałam co mam robić. Ruszyłam szybciej przed siebie nie wiedząc dokąd biegnę. Wokoło mnie było pełno wysokich drzew, chciałam się na któreś z nich wdrapać i ukryć, ale żadne nie miła gałęzi. Biegłam coraz szybciej ciągle słysząc krzyki i strzały. W pewnej chwili mgła lekko rozstąpiła się i ukazała szokujący dla mnie widok. Z ziemi zaczęła wyrastać zakrwawiona ręka z długimi, czarnymi pazurami. Stanęłam nie wiedzą co robić, przed mną "wyrosła" stara kobieta bez włosów i cała we krwi. Sunęła prosto na mnie ukazując swoje cztery kły, które najchętniej wtopiłaby w moje młode ciało. Nie miała lewego ucha i prawej stop - co wyglądało strasznie - jej suknia była brudna od ziemi i czerwonej mazi. Dzieliły ją od mnie zaledwie trzy metry, kiedy nagle z zarośli wybiegł Bronx strzelając w jej ciało jak w tarczę. Kule przedziurawiły jej prawe ramię, brzuch i kolano wypłynęła z tych miejsc krew, ale dziwna postać stała dalej obracając się w kierunku Bronx'a. Chłopak wyciągnął nóż i dźgnął nim w jej szyję - kobieta sunęła dalej. Bronx właśnie załadowywał magazynek pistoletu, kiedy za nim ukazał się mężczyzna (podobnym do kobiety) i wtopił zęby w jego ramię, z którego zaczęła tryskać krew. Krzyknął z bólu i upadł na ziemię dziwne postacie pochyliły się nad jego ciałem i wgryzły w jego ręce i nogi. Znów krzyknął i zesztywniał- kobieta i mężczyzna zapadli się pod ziemię zostawiając ciało w kałuży krwi. Podbiegłam do Bronx'a i położyłam rękę na jego sercu. Próbowałam uleczyć go magią, ale na próżno - rany były zbyt wielkie, a moja moc zbyt słaba. Z moich oczu zaczęły kapać łzy, Bronx mnie uratował i zginął - tak kochał swoje życie, a ja mu je zabrałam. Poczułam żal, że byłam dla niego nie miła i wredna. Podniosłam jego głowę i położyłam sobie na kolanach przytulając się do niego i całując go w czoło. Kochał mnie, a ja uświadomiłam sobie, to dopiero po jego śmierci. Płakałam tak długo dopóki nie nie przyszli wszyscy strażnicy. Chłopcy wykopali dziurę i złożyli tam ciało. Oddaliśmy mu hołd i opuściliśmy las zmarłych. Przypomniały mi się słowa Hum'a, który ostrzegał nas przed tym strasznym miejscem. Było jednak za późno.

2 komentarze: