piątek, 14 listopada 2014

Rozdział dziewiąty

Po stracie Bronx'a nie mogłam się odnaleźć. Wlokłam się za strażnikami, spowalniałam wędrówkę i wylewałam tony łez. Nie obchodziło mnie co myślą inni, że ciągle się na mnie denerwują i krzyczą bym przestała - ja nie potrafiłam. Osoba, która odeszła kochała mnie bardziej niż ta, która szła obok. Jamie widocznie nie był mi pisany i to co o nim myślałam - że był najwspanialszym chłopakiem na świecie - było błędem. Jestem ciekawa czy też, by poświęcił swoje życie dla mnie, pewnie bardziej kochał Mackenzie. Teraz to widzę, idą blisko siebie i trzymają się za ręce, piją z jednej butelki - tak jakby się całowali - i uśmiechają do siebie czule, a ja patrze na to ze złamanym i zdradzonym sercem. Właściwie byłam z Jamie tylko niecałe trzy dni i nie powinnam się przejmować, ale to jednak był mój pierwszy chłopak i najlepszy pocałunek - dlatego bardzo mnie to boli i przywołuje łzy. Są ciepłe i kapią mi na czerwone policzki, ocieram je rękawem i próbuje być silną kobietom. Powoli za horyzontu ukazuje się blady świt, lekki wiaterek muska moją twarz i dodaje sił, ale nie na długo, ponieważ  jestem już tak zmęczona, że mogłabym zasnąć nawet na gwoździach. Kiedy jest już dość jasno Jass nakazuje postój, obok wielkiego dęba. Wszyscy kładą się wokoło niego i zasypiają bez żadnego marudzenia, nawet ja.
... Stoję po środku cmentarza, jest ciemno i ponuro. Wilgotne powietrze daje się we znaki, aż ciarki przechodzą. Z jakiegoś powodu zaczynam biec, jakbym przed czymś uciekała. Teraz już wiem... za mną mknie zakapturzona postać. Jest coraz bliżej - czuje jej zimny oddech na karku - przyśpieszam. Potykam się o wystający z ziemi kamień i upadam przed wielkim nagrobkiem - leże twarzą do ziemi, powoli się podnoszę, włosy mam przyklejone do spoconej twarzy z drżącą ręką odgarniam je i widzę napis - Julieta, Gavin i Łucja. Moim oczom ukazuje się najgorszy obraz - grób moich rodziców, a nawet siostry...
Budzę się cała mokra, strażnicy jeszcze śpią, więc jest mi lżej, że mnie nie widzą. Wstaję i się rozciągam ( boli mnie każda część ciała) zbieram wszystkie włosy do reki i spinam na czubku głowy. Ziewam patrząc na świecące słońce, kiedy nagle czuję przenikliwie- pulsujące gorąco na nodze - już wiem, że to kamień, wyciągam go i widzę jasno żółty kolor. Instynkt podpowiada mi żebym poszła w głąb lasu rozum mówi nie, bo może mnie spotkać niebezpieczeństwo. Jednak jestem strasznie ciekawa czemu kamień zmienił po raz kolejny kolor więc poszłam w stronę wysokich, gęstych drzew. Otaczały mnie majestatyczne, zielone korony i piękny zapach świeżego powietrza słyszałam ćwierkanie skowronków i stukanie dzięcioła - byłam w raju. Szłam przed siebie i wsłuchiwałam się w szum liści i piękny śpiew ptaków. Czułam radość i ciepło, a jednocześnie cząstka mnie była zdenerwowana i smutna - coś miało się wydarzyć. Słońce, które dotychczas mocno świeciło schowało się za ciemne chmury dając tym chłodne powietrze i ponure niebo. Za drzew pojawił się wilk - ten sam, którego zranił Bronx - i zakapturzona postać z mojego koszmaru. Wiedziałam, że stanie się coś złego, ale nie sądziłam, że będzie to mój sen. Znów byłam w niebezpieczeństwie jedyne co trzymało mnie jeszcze twardo na nogach to kamień mnichów. Ściskałam go gorączkowo z myślą, że uda mi się znaleźć wyjście sytuacji. Wilk zaczął krążyć w około postaci, a ona kościstym  palcem wskazującym przywoływałam mnie do siebie. Co miałam zrobić? Musiałam podejść, przyciągała mnie ciekawość, a jednocześnie strach - co by się stało gdyby ... Od tajemniczej osoby dzieliło mnie kilka kroków, czułam ten sam zimny powiew wiatru. Tajemnicza postać była pochylona więc nie widziałam jej twarzy, ale słyszałam co mówiła:
- Czemu się boisz?
- Skąd ten pomysł? - odpowiedziałam z odwagą
- Widzę to ... i czuję
- Jak? - zapytałam podchodząc bliżej
- Znam uczucia każdego człowieka i nie tylko - powiedziała unosząc lekko głowę
- Kim jesteś? - ponownie zapytałam stając, bo bałam się podejść bliżej
- Zgadnij ... - powiedziała prostując rękę i muskając mój policzek kościstym palcem, zrobiło mi się zimno i zaczęłam się trząść
- Duchem? - zapytałam szczekając zębami
- Nie
- Trupem?
- Nie jest to poprawna odpowiedź
Postać opuściła rękę i zaczęła okrążać mnie dookoła, a mi z każdą chwilą było zimniej.
- Ty znasz odpowiedź - powiedziała
Myśl, która narzucała mi się od początku, ale bałam się ją wypowiedzieć była ... prawdą. Z trudem przełknęłam ślinę i wypowiedziałam to słowo zamykając oczy, bo nie chciałam widzieć co się za chwilę stanie.
- Śmiercią
- Oczywiście słonko - powiedziała i położyła mi dłoń na ramieniu - nie musisz się mnie bać, otwórz swoje prześliczne, piwne oczka
Zrobiłam to co kazała i tak jak myślałam nie byłam już w ciemnym lesie. Znajdowałam się na cmentarzu w białej mgiełce. Nie chciałam tu być, bałam się każdej sekundy, która nadejdzie. Usłyszałam głosy, ale w tej mgle nie widziałam nikogo. Nagle z mojej prawej strony pojawił się śnieżno- biały wilk, a z lewej ciemno-szary. Zwierzęta patrzył na siebie wrogo i były gotowe do ataku. Zaczęły szybko biec w swoją stronę i w jednej chwili skoczył ... widziałam tryskającą krew i słyszałam skowyt. Sierść latała wszędzie, ale była to tylko jedna, a mianowicie biała. Śnieżny wilk runą z hukiem na ziemię, a szary zaczął wgryzać się w jego ciało - powoli je zżerając. W moich oczach wezbrały się łzy, widziałam śmierć gorszą niż moich rodziców. Czemu ukazały się te zwierzęta?
- Twoje myśl są bardzo ciekawe - usłyszałam głos
- Odczep się od mnie! - krzyknęłam płacząc
- Spokojnie, nie chcesz znać odpowiedzi na twoje pytanie? - zapytał głos
- O wilkach?
- Tak
- Mów - rozkazałam
- Otóż śnieżny wilk to interpretacja dobra, a szary to zła - powiedział
- Ale to znaczy, że wygrało zło!
- Tak - odpowiedziała śmierć stając tuż za mną
Odwróciłam się w jej stronę i aż podskoczyłam ze strachu. Przed mną ukazała się najgorsza twarz - jeśli można to nazwać twarzą - bez nosa, oczu i włosów. Był tylko wąskie, proste usta zszyte razem, ale jakimś cudem słychać było z nich dźwięk. Łysa czaszka bez uszu przyprawiała mnie o dreszcze.
- Nie musisz się mnie bać - powiedziała
- Nie mam pewności ... - zaczęłam ale nie mogłam skończyć, za bardzo bałam się tego słowa
- Czy cię nie zabiję? - śmierć dokończyła za mnie
- Tak - przytaknęłam
- Nie
Poczułam ulgę, ale nie na długo, bo oto za śmiercią pojawili się rodzice. Byli smutni, ponurzy i przezroczyści - widziałam przez ich "ciała" ciemne nagrobki i drzewa. Stanęli po moich bokach otulając chłodnymi ramionami - nie czułam radości z ich obecności, bo wiedziałam, że to nie oni... to sobowtóry, których nie chciałam znać - przesunęłam się do tyłu, aby mnie nie dotykały. Odwrócili głowy w moją stronę i zgodnym tonem powiedzieli:
- Nie musisz się nas obawiać
- Mówiłaś, że nic mi nie zrobisz - powiedziałam przerażona
- Ja nie, ale oni chcą żeby ich córeczka dołączyła do tego dobrego świata - odpowiedziała
- Dobrego? Raczej złego - sprostowałam cofając się do tyłu
- Po co uciekasz? - zapytali rodzice sunąc w moją stronę z wyprostowanymi rękami, jakby chcieli mnie złapać
- Nie uciekam - kłamałam
W jednej chwili rzuciłam się pędem w przeciwną stronę niż stali rodzice. Biegłam ile sił w nogach nie patrząc gdzie stawiam stopy. Brakowało mi tchu i włosy przyklejały się do spoconego czoła. Było podobnie jak w śnie i wiedziałam, że za chwilę potknę się o wystający z ziemi kamień i legnę jak długa przed nagrobkiem mojej rodziny. Tak się właśnie stało, leżałam na zimnym, twardym gruncie myśląc o tym co za chwilę będzie. Podniosłam głowę i powoli uniosłam powieki, które miałam zamknięte i ujrzałam napis Julieta oraz Gavin. Nie było imienia mojej siostrzyczki - poczułam wielką ulgę, ale też smutek, bo nie byłam na pogrzebie rodziców - otarłam wierzchem dłoni spocone czoło i dotknęłam nagrobka. Ciemna, chropowata i lodowata powierzchnia o którą się oparłam dodała mi sił. Wstałam rozglądają się wokoło nie było ich tu - śmierci ani sobowtórów - podeszłam bliżej tablicy z imionami rodziców i musnęłam delikatnie wyryte litery. Czułam ich obecność, wiedziałam, że są tutaj - blisko mnie. Pochyliłam się i ucałowałam nagrobek - tak jakbym całowałam mamę i tatę. Z trudem wyprostowałam się i skierowałam w stronę lasu - ta droga według mnie była najlepsza. Powoli zbliżałam się do wysokich, suchych (bez liści) drzew, kiedy usłyszałam mocny i głęboki głos:
- Strzeż się, oni powrócą
Były to najgorsze słowa, które usłyszałam w całym moim życiu.

*

Byłam pomiędzy szarymi drzewami gdy las zazielenił się, a słońce wyszło za chmur - powróciłam do majestatycznego piękna. Targały mną uczucia - smutek (rodzice i siostra), radość (uciekłam od śmierci) - kiedy zbliżałam się do nadal śpiących strażników. Usiadłam na pniu ściętego drzewa i wpatrywałam się w promyki złocistego słońca. Ciepły wiatr otulał mnie i kołysał do snu - zamknęłam oczy i marzyłam ...
... Chyba zasnęłam zmęczona całą swoją przygoda, bo obudziła mnie Liv:
- Śpiochu wstawaj - powiedziała z pięknym uśmiechem
- Dobrze - wymamrotałam ziewając - Która godzina?
- Popołudnie, za chwilę wyruszamy 
- Kiedy wstaliście? 
- Niedawno ... - powiedziała i urwała kiedy podszedł Sean 
- Cześć złociutka wiesz jak ładnie spałaś na tym pniu - powiedział ze szczerym uśmiechem
- Mmmm ....- nie wiedziałam co powiedzieć, więc zapytałam - Jak?
- Uroczo - rzekł podnosząc jedną brew
- Nie wiedziałam, że mój brat umie coś takiego powiedzieć - wyznała Liv ze zdziwieniem
- Oj malutka jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz - odpowiedział otulając ją ramieniem
- Nie jestem mała - zaprzeczyła ze śmiechem
- Wiem ale ja tak cię kocham moja siostrzyczko - przytulił ją mocniej i ucałował czule w czoło
Przed mną stało szczęśliwe rodzeństwo, nie mogłam znieść tej sceny, bo widziałam siebie i Łucję jak same się przytulamy i jesteśmy radosne - przez to uroniłam kilka łez i zrobiło mi się smutno.
- Przepraszamy... zapomniałam, że ... - zaczęła Liv, ale ja jej przerwałam
- Nic nie szkodzi, po prostu za nią tęsknie - wyznałam z krzywym uśmiechem
- Ja chyba bym nie wytrzymała - powiedziała Liv i przytuliła mnie - Przepraszam za to co stało się drugiego dnia w świątyni - szepnęła mi do ucha
- Szczerze mówiąc całkiem o tym zapomniałam - rzekłam z uśmiechem
- To dobrze, a  teraz chodźmy coś zjeść - wzięła mnie za rękę i pociągnęła za sobą - Słyszałam, że jesteś wegetarianką
- Tak, za bardzo kocham zwierzęta żeby je ranić
- Ja też, chociaż jestem wegetarianką od dziecka, po mamię
- Ja od sześciu lat
- Mhhh... to długo wytrzymałaś. Mięsożerni mają słabą wolę, ale ty jesteś inna - powiedziała odwracając głowę w moja stronę
- Jestem roślinożercom - zaśmiałam się
- To też, widzę w tobie siłę i dobroć oraz szacunek do innego człowieka
- Jak to? Nie rozumiem?
- A fakt...mam taki dar, że znam cechy i myśli innych
- Naprawdę? - zapytałam ze zdumieniem
- No tak i wiem o co chcesz zapytać - powiedziała przystając
Moje policzki zrobiły się czerwone, bo zrozumiałam, że Liv zna moje aktualne myśli o Jamie'm.
- Tak - powiedziała
- Kocha? - zapytałam ze zdziwieniem
- Oczywiście, a co myślałaś? - odparła podnosząc brew (podobnie jak Sean)
- Że kocha Mackenzie - wyznałam czerwieniąc się
- Myśli o tobie cały czas! Nawet teraz!
- Naprawdę?
- Tak. tylko nie mów nikomu, że mam taki dar
- Czekaj co?
- Nikt nie wie, nawet Sean mnisi mi o tym powiedzieli, gdy miałam szkolenie na strażnika
- Dobrze nie powiem - powiedziałam kładąc rękę na sercu - przysięgam
Liv uśmiechnęła się do mnie i ścisnęła mnie za rękę. Polubiłam tę dziewczynę i wydaje mi się, że zostałyśmy przyjaciółkami.
- Więc dziś na śniadanie proponuje muffinkę bananową z wiórkami gorzkiej czekolady
- Mmm... brzmi nieźle, ale skąd ją weżniesz? - zapytałam
- Magia złotko, magia - uśmiechnęła się i wyciągnęła z długiego czarnego kozaka penmagicus'a
Liv zamknęła oczy i zaczęła ruszać ręką, z magicznego przedmiotu zaczęły błyskać niebieskie iskierki i na pniu drzewa ukazał się talerz z muffinkami. Dookoła nas czuć było piękny zapach bananów i czekolady, aż ślinka napływała do ust. Wzięłam jedną i ugryzłam - najlepszą na świecie babeczkę - była tak dobra i aromantyczna, że nie mogłam się powstrzymać i gdy zjadłam pierwszą to sięgnęłam po drugą i dosłownie połknęłam w całości.
- Przepyszne - wyznałam oblizując usta z czekolady
- Wiem, bo to zaklęcie potrafię perfekcyjnie - pochwaliła się z uśmiechem
- Haha właśnie widzę, a inne zaklęcia? - zapytałam z ciekawością
- Zaklęcia waleczne idą mi tak sobie - ściszyła ton - ale nikomu nie mów - lepiej radzę sobie z jedzeniem - zaśmiała się
- Okey - przysięgłam
- Dobra muszę wyczarować coś dla chłopców, niech pomyślę ... stek
- Doskonały pomysł - krzyknął Lucas
- Nie podsłuchuj - odkrzyknęła i zamknęła oczy
Przed nami pojawił się wielki talerz z sześcioma wielkimi krwistymi stekami.
- Super siostrunio - podszedł Sean i pocałował ją delikatnie w czoło
- Zabieraj - odparła
- Już, nie będę cię ranić. Wiem, że tego nie lubisz - powiedział i zabrał talerz w stronę innych strażników
- A Mackenzie? - spytałam,bo zauważyłam tylko sześć steków
- Ona woli sama i nie je przy nas - odpowiedziała
- Nawet przy tobie? - zdziwiłam się
- Ona mnie nie lubi, po prostu w świątyni byłam dla niej koleżanką, aby nie była sama - wyznała
- Rozumiem
- Bo wiesz, dla mnie było obojętnie czy jestem z chłopcami czy z nią, dla nie jej. Tylko wtedy kiedy chodziła z Jamie siedziała z nimi przy stole i spędzała czas
- Długo byli razem? - zapytałam
- Około czterech miesięcy - powiedziała
- A kto ...? - zaczęłam, ale Liv mi przerwała
- On. Po prostu jednego dnia zaprosił ją na piknik i zerwał jakby nigdy nic
Pomyślałam o tym, że nie jesteśmy parą - nie chciałabym zostać tak podle rzucona jak Mackenzie - zrobiło mi się od razu milej na duszy i z uśmiechem zapytałam:
- Liv mam pytanie?
- Tak, chodźmy - wzięła mnie za nadgarstek i skierowałyśmy się na pięknie złote pole
Szłyśmy wśród zbóż stąpając na twardym, suchym gruncie. Promienie słońca grzały nas w głowy, po czole spływał nam pot. Gdy dotarłyśmy do małej polanki na której stał olbrzymi dąb, Liv wyczarowała nam dwie butelki wody i z wielką przyjemnością opróżniłyśmy je do dna. Usiadłyśmy w cieniu - pod majestatyczną, zielona koroną - i zaczęłyśmy ćwiczenia.
- Na początek musisz poczuć w sobie magię - powiedziała Liv
- Jak?
- Zamknij oczy i skup się
Uczyniłam to co kazała mi ciemno włosa przyjaciółka.
- Teraz uwierz w moc magi
Wierzyłam - wiedziałam, że istnieje.
- Pomyśl o czymś miłym
Myślałam o moich rodzicach i siostrze jak kiedyś chodziliśmy na spacery w świetle księżyca i jak razem z Łucja wymyślałyśmy piosenki o najcudowniejszej nocy na świecie - to było moje najpiękniejsze wspomnienie związane z nimi.
- Teraz wyczaruj deszcz
Tylko jak pomyślałam. Jedyne co mi przyszło do głowy to skupić całą swoją uwagę na deszczu i oderwać ją od rodziny. Tak też zrobiłam i od razu poczułam zimne krople na całym ciele, otworzyłam oczy i przed sobą miałam mokrusieńką i uśmiechniętą od ucha do ucha Liv.
- Gratulacje, wyczarowałaś deszcz
- Jesteś mokra - uznałam lekko się pesząc
- Co z tego ty też, a poza tym było mi strasznie gorąco - przyznała
- Co teraz? - spytałam
- Usuń deszcz - poprosiła
- Dobrze
Skupiłam całą swoja uwagę na słońcu i moja moc sprawiła, że już nie padało. Cała szczęśliwa przytuliłam Liv i z uśmiechem krzyknęłam:
- Dziękuje, jesteś wielka!
- Jestem przeciętna metr sześćdziesiąt to wcale nie dużo - wyznała ze śmiechem
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Jesteś super i masz takie samo poczucie humoru jak Sean
- W końcu jesteśmy spokrewnieni - powiedziała - chyba. Jak sądzisz jesteśmy podobni?
- Z wyglądu tak, z charakteru troszeczkę - odpowiedziałam
- Powiedz mi... ciężko ci bez siostry ? - zapytała
- Czasami tak
- Nie wiem czy ja dałabym radę bez Sean'a - wyznała - Ciężko było gdy moi rodzice zginęli, nie mogłam sobie poradzić, mój brat robił wszystko bym była szczęśliwa
- Kiedy umarli?
- Cztery lata temu - powiedziała i pojedyncza łza spadła jej na policzek
- Nie przyzwyczaiłaś się jeszcze, że ich nie ma - spytałam
- Tak, kiedy sobie o nich przypominam zawszę jest mi smutno i czuję się samotna - wyznała ocierając twarz
- Nie jesteś samotna, masz Sean'a i mnie - powiedziałam przytulając ją
- Ty też masz nas i pomożemy ci odnaleźć Łucję
- Dzięki
Siedziałyśmy tak jeszcze długo przytulone do siebie, kiedy penmagicus Liv zaczął wibrować i świecić na czerwono.
- Chłopcy są w niebezpieczeństwie - krzyknęła wstając
Zrobiłam to samo i razem z Liv zaczęłyśmy biec w stronę lasu. Gdy w końcu skończyły się zboża naszym oczom ukazała się scena walki. Strażnicy walczyli z ludźmi ubranymi na fioletowo- czarno. Liv wyciągnęła nóż z buta - który po naciśnięciu guzika zmienił się w srebrny miecz - i pobiegła w stronę bitwy. Ja stałam przyglądając się wrogą - mieli czarne peleryny z kapturem i fioletowe kombinezony, twarz bladą, a oczy świeciły się na zielono - gdy nagle jeden z nich skoczył na mnie przygwożdżając swoim ciałem do ziemi. Poczułam przeszywający ból pleców i głowy, osobnik trzymał mnie za nadgarstki, które były wykręcone nad moją głową. Próbowałam się uwolnić - wierzgałam nogami i nawet udało mi się kopnąć wroga w plecy, ale niestety był silniejszy i uderzył mnie w twarz. Szczęka odleciała mi w bok, a z nosa zaczęła lecieć krew. Czułam jak wiąże grubym sznurem moje ręce, które powoli zaczynały drętwieć.
- Zostaw mnie - krzyknęłam
- Lepiej się zamknij jeśli chcesz żyć - odpowiedział surowo i podniósł mnie na nogi
Ledwo mogłam stać, wszystko mnie bolało, a krew lała się strumieniami plamiąc moje czarne ubranie. Widziałam jak Lucas walczy z dwoma wrogami na raz, jak Derek odcina rękę i jak tryska krew, wszyscy strażnicy próbowali się ratować tylko ja nie potrafiłam. Mój przeciwnik wyciągnął nóż i złapał mnie za ramię trzymając ostre narzędzie przy szyj. Zaczęłam się denerwować, krople potu zraszały moje czoło, próbowałam się uwolnić - na próżno.
- Przestań, bo przetnę ci tętnicę - powiedział facet, który mnie trzymał
- Martwa raczej ci się nie przydam - uznałam
- Masz rację - przyznał i gwizdnął
Wszyscy, którzy toczyli walkę zamarli i spojrzeli w naszą stronę.
- Jeśli chcecie, żeby ta dziewczyna nie umarła, przestańcie walczyć - krzyknął
- Czemu mielibyśmy na tym poprzestać? - zapytał Jamie
Jak on mógł, chciał żebym zginęła, aż tak mnie nienawidził?
- Chyba ją kochasz, prawda? - zapytał osobnik, który trzymał nóż przy mojej krtani
- Nie - wyznał twardym głosem Jass
Nie mogłam tego znieść musiałam uratować się sama. Zamknęłam oczy i gorączkowo myślałam o tym, by każdy wróg runął na ziemię martwy - wierzyłam w to. Tak też się stało, niebezpieczeństwo padło na twardą murawę, a ja uświadomiłam sobie, że zabiłam człowiek - nie jednego, a dziesięciu. Z niedowierzaniem osunęłam się na trawę mdlejąc w kałuży krwi.

2 komentarze:

  1. Fajnie się czyta :) Reszte skomentuje jutro lub później a na razie zapraszam cię do mnie mam nadzieje, że spodoba ci się mój blog i naprawdę go przeczytasz :) Było by miło gdybyś została stałą czytelniczką ja będę wpadać co jakiś czas, żeby zobaczyć czy dodałaś coś nowego :) http://alex2708.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeju miałam tyle na głowie, że nie zauważyłam tylu komentarzy strasznie się cieszę, że poświęciłaś czas na czytanie mojego bloga. Dziękuje. Z chęcią zobaczę twojego bloga :)

      Usuń